arenę, której kamyczki uczuł pod stopami, i znaleźli się na jakimś innym okręcie. Tutaj zatrzymano się na pokładzie.
Gdy zdjęto mu wreszcie kaptur, opaskę i knebel, Szymon zobaczył, że arena, na której wylądował, była otoczona wałem, utworzonym z barykad, naniesionych jedne na drugie z wszelkich znalezionych materjałów: szalup, łodzi, skrzyń, paczek, kamieni, odłamów skał, usypanego piasku. Szkielet torpedy sąsiadował z rurami kotła, łodzie podwodne łączyły się z głazami i piaskiem.
Wzdłuż wału ludzie uzbrojeni trzymali straż. Na zewnątrz, w odległości jakichś stu metrów, powstrzymywany przez karabiny i jeden kulomiot, parł tłum krzyczący i przeklinający.
Wewnątrz areny ziemia pokryta była kamyczkami koloru siarki, podobnymi do tych, jakie stara warjatka niosła w swojej torbie. Sztuki złota leżały gdzie — niegdzie, pomiędzy kamyczkami. Czyżby jakaś banda zbójów naprawdę sprzymierzyła się celem eksploatacji tych pól złotodajnych? Miejscami widać było małe pagórki podobne do wierzchołków wygasłych wulkanów.
∗
∗ ∗ |
Strażnicy Szymona odwrócili go w przeciwną stronę, by przymocować do stóp strzaskanego masztu, obok grupy innych więźniów, trzymanych przez bandytów na uwięzi, jak bydlęta, zapomocą postronków i łańcuchów.
Z tej strony zasiadał sztab generalny bandy, tworzący w tej chwili trybunał sądzący.
Pośrodku znajdowała się estrada, dość wysoka, otoczona wałem trupów i dogorywających, wijących się w straszliwych przedśmiertnych konwulsjach. Na estradzie siedział, a raczej leżał rozwalony na krześle w kształcie tronu, człowiek pijący szampana. Obok na stołku, kilka butelek szlachetnego wina i nóż, ociekający krwią. Dokoła stała świta uzbrojona w noże, karabiny i rewolwery. Człowiek na tronie nosił mundur czarny, zdobny w rozmaite odznaczenia i usiany brylantami i drogocennymi kamieniami. Na szyji miał kolję ze szmaragdów a djadem ze złota i brylantów opasywał jego czoło.