Kiedy skończył pić, podniósł głowę i pokazał twarz. Szymon drgnął. Z pewnych szczegółów, przypominających oblicze przyjaciela jego Edwarda zrozumiał, że ma przed sobą Wilfreda Roiiestona. A zresztą pomiędzy klejnotami i naszyjnikami zdobiącemi pierś jego, znajdowała się minjatura, w obramowaniu bezcennych pereł. Minjatura i perły miss Bakefield.
Tak, twarz Wilfreda Roiiestona była twarzą łajdaka z pod ciemnej gwiazdy i typową twarzą pijaka, w której odnaleźć można było szlachetne rysy Edwarda Rollestona, zniekształcone i zbydlęcone ohydnie przez nałóg pijaństwa i rozpustę. Oczy małe, osadzone głęboko, błyszczały nienaturalnym blaskiem. Stały grymas nadawał szczęce jego podobieństwo do szczęki goryla.
Zaczął się śmiać.
— Pan Szymon Dubosc? Pan Szymon Dubosc mi wybaczy. Zanim się z nim załatwię, muszę jeszcze kilku nędzników wyprawić na drugi świat, lepszy od naszego! Trzy minuty — i służę panu, panie Szymonie Dubosc.
I zwracając się do swej gwardji przybocznej, zawołał:
— Pierwszy z brzegu...
Wypchnięto na środek jakiegoś biedaka, trzęsącego się ze strachu.
— Ile złota ukradł on?
Jeden ze strażników odpowiedział:
— Milordzie, dwa suwereny, które upadły poza barykady.
— Zabij go!
Wystrzał z rewolweru. Oskarżony padł trupem na miejscu.
Nastąpiły trzy inne egzekucje, również prędkie, a za każdą