żeli ośmieli się jakiś się znaleźć! I to pan, panie Dubosc? W takim razie, biedaku, nie trzeba było dać się złapać!
Okrutna radość błyszczała w jego oczach. Podniósł pomału prawą rękę, śledząc bacznie, czy Szymon nie okaże trwogi przed śmiercią. Jednakże chwila ta jeszcze nie wybiła, gdyż opuścił rękę i wymamrotał:
— Ha! mam myśl!... myśl wcale niezłą... Otóż trzeba, by pan Szymon Dubosc był świadkiem przy małej ceremonji... Przecież zrobi mu to przyjemność, gdy będzie wiedział, że los jego ukochanej Izabelli jest zapewniony. Chwilkę cierpliwości, panie Dubosc!
Wydał jakieś polecenie swojej gwardji, która słowa jego przyjęła z żywem zadowoleniem i natychmiast otrzymała nagrodę w postaci kilku kielichów szampana. Potem rozpoczęły się przygotowania. Trzech strażników oddaliło się, podczas gdy inni podnosili trupy i nadawali im pozycję siedzącą, tworząc jakby galerję widzów dokoła małego stołu, przysuniętego do estrady.
Szymona umieszczono pomiędzy widzami. Usta zakneblowano mu nanowo.
Wszystkie te wypadki rozgrywały się jakby sceny jakiegoś bezładnego widowiska, urządzonego i reżyserowanego przez warjatów. Nie miało to więcej sensu, niż dziwaczne wizje koszmaru gorączkowego i Szymon nie odczuwał więcej strachu przed śmiercią, niż mógłby się ucieszyć swem wyzwoleniem. Wszystko bowiem zdawało się być jakąś fantasmagorją.
Warta honorowa wyrównała linję i sprezentowała broń.
Rolleston zdjął swój djadem, tak jak się zdejmuje kapelusz, chcąc uczcić kogoś i rzucił na mostek mundur usiany brylantami, jak się rzuca kwiaty pod stopy zbliżającej się królowej. Trzej strażnicy, wysłani z misją, wracali, poprzedzając kobietę, zbliżającą się w towarzystwie dwóch otyłych niewiast o gębach pijackich i czerwonych.
Szymon zadrżał z rozpaczy: poznał Izabellę, lecz tak zmienioną, tak wybladłą! Szła, chwiejąc się, jakby nogi nie chciały
Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/152
Ta strona została przepisana.