Zbliżała się kolej na Szymona. Jeszcze kilka zwłok oddzielało go od katów, których oddech przyśpieszony i nierówny już słyszał. Tym razem nic już nie mogło go ocalić. Czy będzie powieszony, czy przebity nożem, gdy zobaczą, że jeszcze żyje — koniec jego był bliski.
Szymon nie uczyniłby żadnego kroku, by uniknąć śmierci, gdyby nie myśl o Izabelli. Pogróżki Rollestona doprowadziły go do rozpaczy. Widział w wyobraźni swej tego pijaka i szaleńca, od lat całych pożądającego Izabelli i znajdującego się przy niej, zdanej na jego łaskę i niełaskę. Jakże mogła się bronić? Związana, uwięziona, była ofiarą, zwyciężoną z góry.
Gniew wzbierał w nim potężnie. Naprężył wszystkie swe mięśnie w nadzieji, że uda mu się rozerwać sznury. Oczekiwanie stało mu się nagle niemożliwością i wolał ściągnąć na siebie wściekłość bandytów, wywołać walkę, gdzieby znalazł może jakiś ratunek. A ratunek ten byłby wyzwoleniem Izabelli!
Coś nieoczekiwanego, jakieś dotknięcie, niemające w sobie nic brutalnego, przeciwnie nawet, bardzo łagodne i dyskretne, zmusiło go do milczenia. Jakaś ręka za plecami jego rozwiązywała jego ręce i rozluźniała sznury, przywiązujące go do masztu. Jakiś głos, szept ledwie dosłyszalny, mówił mu do ucha:
— Nie ruszaj się!... Ani słowa!
Pomału opadł łachman, zakrywający mu twarz. Głos szeptał dalej:
— Proszę robić wszystko tak, jakbyś pan był członkiem tej bandy... Nikt nie zajmuje się panem... Proszę robić to, co oni... I nie zawahać się ani chwili!
Szymon usłuchał, nie odwracając się. Dwóch katów niedaleko niego podnosiło trupa. Podtrzymywany myślą, że nic nie powinno być mu wstrętnem, jeżeli chce uratować Izabellę, przyłączył się do bandytów i pomógł im przenieść zwłoki i zawiesić je na haku, przeznaczonym do zaczepiania łodzi ratunkowych.
Lecz wysiłek ten wyczerpał go zupełnie. Dręczyły go
Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/157
Ta strona została przepisana.