Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.
— 14 —

I tym razem podanie ręki było serdeczne i dobroduszne. Oblicze lorda Bakefielda zbyt krągłe i pełne w stosunku do ciała chudego i całej długiej postaci, bardzo czerwone i nieco wulgarne, rozjaśniło się uśmiechem zadowolenia.
— I cóż, kochany panie, zapewne przychodzi pan pożegnać się z nami? Dowiedział się pan o naszym jutrzejszym odjeździe?
— Tak jest i dlatego właśnie chcę poprosić pana o parę słów rozmowy.
— Doskonale! doskonale! Słucham pana.
— To mówiąc, nachylił się nad wzgórkiem, usypał swemi rękami kopczyk piasku i umieścił tam swoją kulę, poczem podnosząc się, wziął z rąk nieodstępnego caddie swój kij, przybrał postawę, wysunął lekko naprzód lewą nogę i po paru próbnych zamachnięciach, by upewnić się co do kierunku, uderzył nagle z niesłychaną szybkością i wprawą.
Kula uniosła się w przestrzeń, najpierw skręciła nieco w lewo, potem zawirowała w prawo, wymijając grupę drzew, tworzących przeszkodę i upadła na gazon, o parę metrów od jamy.
— Brawo! krzyknął Szymon. Doskonale udana kula.
— Nieźle! Nieźle! przytaknął lord Bakefield, idąc w kierunku kasyna.
Szymon nie dał się zbić z tropu tym dziwacznym sposobem prowadzenia rozmowy. Bez żadnych wstępów przystąpił do rzeczy:
— Zapewne wiadomo panu, że jestem synem właściciela stoczni w Dieppe i właściciela największej floty handlowej we Francji. Nie potrzebuję więc o tem mówić dłużej.
— Tak, znam ojca pańskiego, panie Dubosc. Dobry bardzo człowiek, o tak, bez zarzutu człowiek! W przeszłym miesiącu miałem przyjemność w Dieppe uściskać dłoń jego.
Uszczęśliwiony Szymon mówił dalej:
— Teraz o mnie słów parę. Jestem finansowo niezależny, posiadam majątek mojej biednej matki. Mając lat dwadzieścia,