dą, przykrywającem miejsce, gdzie się składa bagaż i walizy pasażerów. Antonio podniósł płótno, wsunął się pod spód i dał znak Szymonowi, by uczynił to samo.
— Patrz pan, powiedział.
Podłoga w tem miejscu składała się z szyb, zaopatrzonych w grube kraty i tędy można było widzieć szeroki kurytarz, biegnący wzdłuż kabin, położonych pod pokładem. Na kurytarzu tym znajdował się człowiek w pozycji siedzącej i obok niego dwie grube baby. Kiedy wzrok Szymona przyzwyczaił się już do półmroku, jaki tam panował, rozróżnił rysy mężczyzny i poznał w nim lorda Bakefielda. Stary gentleman przywiązany był do krzesła i strzeżony przez te same czerwone i grube niewiasty, które przyprowadziły Izabellę do ślubu. Jedna z tych kobiet trzymała w swej ciężkiej pięści, opartej o gardło lorda Bakefielda, dwa końce sznura, owijającego szyję jego. Łatwo było zrozumieć, iż wystarczyło gwałtowniejsze pociągnięcie tej brutalnej ręki by zadusić lorda Bakefielda w przeciągu paru sekund.
— Cicho! szepnął Antonio przeczuwając wzburzenie Szymona.
— Dlaczego? odpowiedział. Przecie one nie mogą nas słyszeć.
— Owszem, mogą. Brakuje dużo szyb.
Po chwili milczenia Szymon wyszeptał pytanie:
— Ale gdzie jest miss Bakefield?
— Dziś rano widziałem ją tu również, przywiązaną do krzesła, tak jak jej ojciec.
— A teraz?