Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/165

Ta strona została przepisana.

— Ale ja proszę pana...
— Dobrze. Ja go jednak znajdę! Mam z nim mały rachuneczek do wyrównania. Panie Dubosc, niech pan pomoże mi związać tę bestję.
Indjanin spieszył się. Wiedząc, jakiego wybiegu użył Szymon, by oddalić strażników, obawiał się nie bez słuszności, że teraz powrócą i w większej liczbie, bo z towarzyszami. Wypchnął więc Rollestona aż na drugi koniec kurytarza i wrzucił go do znajdującej się tamże ciemnej komórki.
— Tym sposobem wspólnicy jego, nie znajdując wodza w kabinie, będą go poszukiwali na pokładzie.
Związał również i zamknął grubą babę, która już zaczęła przychodzić do siebie po uderzeniu Szymona. Potem, mimo wyczerpania lorda Bakefielda i Izabelli, wyprowadził ich na schody.
Szymon musiał nieść dziewczynę. Kiedy weszli na pokład, ogarnęło ich zdumienie na odgłos wybuchów. Ujrzeli również, wysoki słup wody i kamyczków, wznoszący się ku niebu. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, zjawisko ukazało się tak, jak Szymon zapowiedział i wytworzyło atmosferę gorączkową, którą można było dobrze wykorzystać. Izabellę i ojca jej ukryto więc pod przykryciem płóciennem, gdzie było bezpiecznie, bo ta część statku była zupełnie pusta. Poczem Szymon i Antonio udali się w kierunku schodów, gdzie właśnie wbiegał oddział bandytów, krzycząc potępieńczo:
— Wódz Rolleston!
Kilku z nich zapytało Antonia, który również odgrywał rolę zdumionego:
— Rolleston! Właśnie szukam go wszędzie! Jest chyba na barykadach!
Bandyci zawrócili i pobiegli na pokład. Tam, zebrawszy się dokoła estrady, odbyli naradę, poczem rozdzielili się i jedni udali się na wały, podczas gdy inni, idąc za przykładem Rollestona, krzyczeli w niebogłosy:
— Wszyscy na swoje miejsca. I bez litości strzelać! Ognia