Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/167

Ta strona została przepisana.

udał się na rekonesans, podczas gdy Szymon czuwał nad spoczynkiem ojca i córki.
Lord Bakefield, chociaż był w stanie chodzić, okazywał niezwykłe znużenie i spał snem, przerywanym ciężkiemi koszmarami. Zato obecność Szymona przywracała Izabelli całą jej dawną energję i siły żywotne. Siedzieli jedno obok drugiego trzymając się za ręce, w poczuciu bezmiernego szczęścia odnalezienia się nawzajem i opowiadali sobie dzieje tych dni tragicznych. Izabella wspominała wszystko, co wycierpiała od okrucieństwa Rollestona, jego brutalne zaloty, groźbę śmierci ojca jej, jeżeli mu nie ulegnie, orgje wieczorne w obozie i na statku, krew, płynącą strugami, męczarnie i jęki umierających, śmiechy satelitów...
Dreszcz wstrząsał nią na niektóre wspomnienia i tuliła się do ramienia Szymona, jakby bojąc się pozostać samą. Dookoła nich rozbłyskiwały ogniki i słychać było strzały, wydające się bardzo blizkie. Krzyk rozgłośny i pomieszany, złożony ze stu walk pojedyńczych, z jęków śmierci i wołań triumfu, unosił się nad równiną ciemną, jednakże jakby rozjaśniającą się bladym światłem.
Po godzinie wrócił Antonio oświadczając, że ucieczka jest rzeczą niemożliwą.
— Połowa okopów zajęta jest przez napastników, którzy przenikają już nawet do wnętrza okopanego. I ani oni ani oblężeni nie wypuszczają stąd nikogo.
— Dlaczego?
— Obawiają się, by nie zabrać trochę złota! Zdaje się, że istnieje u nich jakaś dyscyplina, że posłuszni są rozkazom wodzów, mających za zadanie odebrać oblężonym ich olbrzymią zdobycz. A ponieważ napastnicy są w stosunku dziesięciu a nawet dwudziestu na jednego oblężonego, należy więc oczekiwać, że skończy się to prawdziwą rzezią.


∗   ∗