Noc była burzliwa. Szymon zauważył, że gruba opona chmur miejscami się przerzedzała i że jasność pewna szła z rozgwieżdżonego nieba. Widać było sylwety, biegające poprzez arenę. Dwóch ludzi najpierw, a potem wielu innych weszło na pokład „Ville-de-Dunkerque” i skierowało się ku schodom sąsiednim.
— Wracają wspólnicy Rollestona, szepnął Antonio.
— W jakim celu? Czy szukają wodza? zapytała Izabella.
— Nie, uważają go za nieżyjącego. Ale są tam worki, całe wozy napełnione złotem i każdy chce napchać sobie kieszenie.
— Więc złoto jest tam?
— W kabinach. Część wspólników w jednej, część Rollestona w drugiej. Proszę posłuchać...
Pod pokładem rozpoczynały się kłótnie, najpierw słowami, potem poparte argumentami bardziej przekonywającemi, bo słychać było groźby, klątwy, krzyki i jęki. Jeden za drugim zwycięzcy ukazywali się przy wyjściu z klatki schodowej. Ale przez noc całą przesuwały się cienie i słychać było, jak nowoprzybywający poszukiwali i rozbijali wszystko w kabinach...
— Skończy się tem, że znajdą Rollestona, zauważył Szymon.
— O, co to, to nie, rzekł Antonio, uśmiechając się szyszyderczo, co sobie Szymon później przypomniał.
Indjanin sprawdził karabiny i amunicję. Przed świtem zbudził lorda Bakefielda i jego córkę, dał im karabiny i rewolwery nabite. Ostatni szturm powinien był nastąpić rychło i Antonio sądził, że „Ville-de-Dunkerque” stanie się przedmiotem zemsty napastników i że lepiej jest tu dłużej nie popasywać, unosząc, póki czas, całą głowę z tego piekielnego zamętu.
O pierwszych brzaskach dnia wyszli więc ze statku, lecz nie zdążyli jeszcze stąpić na piasek areny, gdy sygnał ataku został wydany potężnym głosem, pochodzącym z pod kadłuba strzaskanej łodzi podwodnej. W chwili, gdy rozpętała się
Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/168
Ta strona została przepisana.