Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/169

Ta strona została przepisana.

zacięta ofenzywa, gdy oblężeni, lepiej uzbrojeni i syci, przygotowywali się do stawiania oporu zorganizowanego, w chwili tej trzask i łomot tysiąca wybuchów zagłuszył krzyki i wrzawę wojenną, napełniając powietrze niby odgłosem pękających ogni sztucznych.
To pobudziło do ostateczności <papał napastników, podczas gdy oblężeni osłabli, jak to z łatwością zauważyli Szymon i Antonio, widząc rozsypkę straży, szukających panicznie jakiegoś schroniska, by się ukryć i bronić.
Pośrodku areny palący deszcz i spadające kamyki nie pozwalały nikomu się zbliżyć, jednakże kilku szaleńców z pomiędzy napastników zuchwale zapędzało się aż pod buchający war i Szymon, przez przeciąg sekundy — a może mu się to zdawało? — ujrzał między nimi ojca Calcaire biegającego na prawo i na lewo pod dziwacznym parasolem, zrobionym z krążka metalu o brzegach spadających.
Natłok zwycięzców stawał się coraz gęstszy. Wciąż napływali nowi ludzie, mężczyźni i kobiety, wywijający staremi szablami, laskami, kosami, sierpami, siekierami i rozbrajający dawną załogę. Dwukrotnie Szymon i Antonio zmuszeni byli rozpoczynać bój.
— Sytuacja jest poważna, rzekł Szymon, biorąc Izabellę na stronę. Musimy postawić wszystko na jedną kartę i starać się przebić sobie wyjście. Ucałuj mię, Izabello, tak jak w dzień rozbicia się okrętu.
Podała mu swe usta, mówiąc:
— Wierzę w ciebie, Szymonie.
Po wielkich wysiłkach i parukrotnych starciach z bandytami, chcącymi ich zatrzymać, dotarli do linji barykad i przeszli ją bez trudności. Lecz w pustce, rozpościerającej się poza areną złota, napotkali nowe bandy włóczęgów, następujące z wściekłością. Jeszcze gorsze były indywidua, uciekające z miejsca łupu. Wydawało się, jakby jakieś niebezpieczeństwo pędziło tych ludzi daleko stamtąd. A wszyscy rozjuszeni,