Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/171

Ta strona została przepisana.

nich dołączali się wciąż nowi, wyłaniający się z mgły, przekonani, że tak zażarta walka całego tłumu przeciw paru osobnikom powinna najwidoczniej przynieść im jakiś olbrzymi zysk.
— Jest ich więcej niż stu, rzekł ponuro Antonio. Jesteśmy zgubieni.
— Uratowani! zawołała Dolores, nie przestając strzelać.
— Jakto?
— Tak... musimy wytrzymać — jeszcze chwilę...
Odpowiedź Dolores zagłuszył straszliwy wrzask. Napastnicy rzucili się z nowym impetem. A Szymon i jego towarzysze, oparci o konia, bronili się na wszystkie strony, strzelając, raniąc, zabijając. Lewą ręką Szymon strzelał bezustannie z rewolweru, podczas gdy w prawą ujął lufę karabinu i wywijając drzewcem straszliwego młynka, nie dopuszczał wroga do zbliżenia.
Lecz jakże stawić opór wciąż nanowo zasilanemu zalewowi? Byli pogrążeni. Stary lord otrzymał uderzenie kijem, tak że upadł krwią zlany.
Antonio skręcił się cały od bólu, trafiony bowiem został kamieniem w ramię. Była to chwila okropna, kiedy wszystko zawodzi, ziemia zdaje się usuwać pod nogami, w oczach się mroczy, ciało jest rozrywane szponami, bite i kopane butami.
— Izabello, szepnął Szymon, przyciskając ją do siebie.
Upadli razem. Rzuciły się na nich rozjuszone bestje, żądne krwi swych ofiar.


∗   ∗

W pobliżu rozległa się trąbka, snując w rzeźkiem powietrzu świtania wesołe nuty pobudki wojskowej. Odpowiedziała druga trąbka. Była to pobudka armji francuskiej, wzywająca do ataku.
Milczenie, ciężkim strachem, unieruchomiło hordy łupieżców. Szymon uczuł, że ciężar leżących na nim ciał, staje się jakby lżejszy. Drapieżne zwierzęta zrywały się jedno po drugiem i uciekały. Z trudem podniósł obolałą głowę i podtrzy-