mując Izabellę, rozglądnął się. Pierwszą rzeczą, która go uderzyła, było zachowanie się Antonia. Indjanin obserwował Dolores, a dziwny skurcz zmienił mu twarz. Powoli, podstępnie, uczynił kilka kroków w jej stronę, na sposób czającego się i podsuwającego się kota i nagle, zanim Szymon mógł przeszkodzić, skoczył na konia poza nią, objął ją wpół, poczem gwałtownie uderzył konia, galopem oddalając się przez barykady w kierunku północnym.
Ze strony przeciwnej, wynurzając się z mgły, ukazały się błękitne mundury.
— Szymonie! Nieprawdaż, i ty jesteś pewny, że jest to tylko odgałęzienie tej mojej rozpadliny, kończącej się tu bez wyjścia, jak ślepy zaułek. Tak, iż wszystkie siły wybuchowe, unieruchomione w tym zaułku, napotkały tu teren sprzyjający...
Tak iż... rozumiesz mnie, nieprawdaż?
Szymon rozumiał tem mniej, iż ojciec Calcaire sam zaplątał się w swoich hipotezach, a trudno było myśleć o logicznem, naukowem doszukiwaniu się przyczyn w chwili, gdy wreszcie znalazł się z Izabellą i słucha tylko tego, co mu opowiadała dziewczyna.
Siedzieli już teraz bezpiecznie poza barykadami, w obozowisku z rozłożonych namiotów, gdzie uwijali się żołnierze przygotowujący posiłek. Izabella miała wygląd bardziej wypoczęty i oczy mniej niespokojne. Silny wstrząs nerwowy, jakiego doznała podczas straszliwych przeżyć, ustępowały powoli pod wpływem poczucia bezpieczeństwa oraz troskliwości Szymona, który wpatrywał się w nią z wyrazem nieopisanego uczucia. W przeciągu kilku godzin mgła wreszcie rozstąpiła się i poraź pierwszy od dnia, kiedy wybrali się razem w podróż