Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/173

Ta strona została przepisana.

na pokładzie „Reine-Mary” słońce zabłysło na niebie, wolnem od chmur. Wydawało się, jakby nic ich nie dzieliło od dnia owego do chwili obecnej. Wszystkie złe wspomnienia zacierały się. Podarta suknia Izabelli, jej bladość, jej pokryte sińcami, powykręcane ręce przypominały tylko jakąś przygodę dawną, niewartą pomyślenia, gdy przed nimi otwierała się przyszłość jasna i promienna.
Wewnątrz barykad żołnierze przebiegali arenę, układając trupy, inni zaś na pokładzie „Ville de Dunkerque” oczyszczali statek ze straszliwych wisielców, zdejmując je z masztów i haków. W pobliżu łodzi podwodnej w zamkniętej, ogrodzonej przestrzeni, strzeżonej przez silną wartę, umieszczono kilka tuzinów więźniów, rozpoznanych jako groźnych bandytów.
— Coprawda, snuł swe przemówienie w dalszym ciągu ojciec Calcaire, pozostaje tu dużo punktów ciemnych, lecz nie odejdę stąd, zanim nie zbadam dokładnie przyczyn tego niezwykłego zjawiska.
— A ja, kochany mistrzu, przerwał mu śmiejąc się Szymon, chciałbym wiedzieć w jaki sposób profesor dostał się tutaj?
Była to kwestja bardzo niewiele interesująca ojca Calcaire, toteż odpowiedział na nią ogólnikowo:
— Czy ja wiem! Szedłem śladem tych zacnych ludzi...
— Zacnych bandytów i zacnych morderców!
— Ach! Co ty mówisz? Nie może być!... A zresztą... zdawało mi się czasami... lecz byłem tak pochłonięty rozważaniem... Zresztą nie byłem sam... przynajmniej dnia ostatniego...
— Tak? Z kimże mistrz przebywał?
— Z Dolores. Cały ostatni etap przeszliśmy razem i to właśnie ona zaprowadziła mnie tutaj. Opuściła mię na widok barykad. A przytem niemożliwością było wejść wewnątrz i obserwować zjawisko zbliska. Gdy tylko zbliżyłem się, puk-puk-puk... karabin maszynowy! Wreszcie, nagle tłum przerwał tamę. Dręczy mnie teraz to jedno, że wybuchy zdają się stawać coraz słabsze, tracą na nasileniu i że obecnie można już