Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/175

Ta strona została przepisana.

czeństwie, rzuciłem się w pościg — za człowiekiem, który ją porwał.
— I jakiż jest tego wynik, panie kapitanie?
— Ano, powróciła sama, bardzo spokojnie, samotnie na swoim koniu. Udało się jej wyswobodzić z objęć tego Indjanina. Żołnierze moi znaleźli go zresztą dość uszkodzonego w okolicy. Powołuje się na pana.
Szymon pokrótce opowiedział rolę, jaką Antonio odegrał w dramacie.
— Doskonale, zawołał oficer. Tajemnica się wyjaśnia!
— Jaka tajemnica?
— O, proszę ze mną. Zobaczy pan rzecz, zresztą zupełnie dostosowaną do wszystkich okropności, jakie się tu działy!
Poprowadził Szymona na statek, gdzie zeszli pod pokład.
Szeroki kurytarz zasłany był pustemi worami i zarzucony próżnemi koszami. Całe złoto znikło. Drzwi kabin, zajmowanych przez Rollestona, były wybite. Przed ostatnią kabiną, niedaleko komórki, gdzie Antonio zamknął Rollestona, Szymon przy blasku lampki elektrycznej, zaświeconej przez oficera, zobaczył trupa człowieka, powieszonego na suficie. Kolana były podgięte i przywiązane, z obawy, by nogi wysokiego wisielca nie dotknęły ziemi.
— Oto jest ten nędznik, Rolleston, rzekł kapitan. Ma to, na co zasłużył... Lecz jednakże... niech pan popatrzy...
Światło latarki skierował wyżej, na górną część ciała wisielca. Krew pokrywała twarz niedopoznania, krew skrzepła, prawie czarna. Głowa pochylona przedstawiała straszliwą ranę, czaszkę otwartą, z której zerwano włosy wraz ze skórą.
— Tak, Antonio to zrobił, przemówił wreszcie Szymon, przypominając sobie śmiech szyderczy Indjanina gdy on, Szymon, wyraził mu obawę, by bandyci nie odnaleźli i nie uwolnili swego wodza. Stosownie do obyczaju przodków swych, oskalpował człowieka, którego chciał ukarać. Czy nie była to ziemia naprawdę pierwotna, barbarzyńska?
Wychodząc ze statku ujrzeli Antonia rozmawiającego z Do-