Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/176

Ta strona została przepisana.

lores w pobliżu miejsca, gdzie łódź podwodna wzmacniała dawną linję okopów. Dolores trzymała konia swego za uzdę. Indjanin gestykulował i wydawał się bardzo wzburzony.
— Ona odjeżdża, oznajmił oficer. Podpisałem jej przepustkę.
Szymon przeszedł arenę i zbliżył się do młodej kobiety.
— Pani odjeżdża?
— Tak.
— Dokąd?
— Gdzie mój koń mnie poniesie... i jak długo będzie mógł...
— Czy nie zechce pani zaczekać kilka chwil?
— Nie.
— Tak chciałbym pani podziękować... a miss Bakefield także...
— Niech miss Bakefield będzie szczęśliwa!
Wskoczyła lekko na siodło.
Antonio pospiesznie chwycił za cugle, jakby zdecydowany zatrzymać Dolores i zaczął mówić głosem zmienionym w języku, niezrozumiałym dla Szymona. Dolores nie uczyniła najmniejszego ruchu. Nic nie mąciło spokoju jej pięknej, surowej twarzy. Oczekiwała, z oczami wpatrzonemi gdzieś daleko, aż Antonio puścił cugle. Wówczas odjechała. A ni razu wzrok jej nie spotkał się ze wzrokiem Szymona.
Odjechała osłonięta tajemnicą aż do końca. Zapewne, odmowa Szymona, postępowanie jego podczas nocy spędzonej w grocie, musiały ją dotknąć i upokorzyć głęboko, czego najlepszym dowodem, b ył ten odjazd bez pożegnania. A le jakich cudów bohaterstwa i samozaparcia musiała dokonać, zanim samotna przebyła groźny teren i to w celu, by wybawić nietylko mężczyznę, który nią wzgardził, lecz i kobietę przez niego ukochaną!
Jakaś ręka dotknęła ramienia zadumanego Szymona.
— Ty, Izabello!
— Tak, ja... byłam tam trochę dalej... widziałam odjazd Dolores.