Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/177

Ta strona została przepisana.

Dziewczyna zdawała się wahać. Po chwili wyszeptała, patrząc uważnie na narzeczonego:
— Nie powiedziałeś mi nigdy, że ona jest aż tak bardzo piękna... Dlaczego, Szymonie?
Szymon czuł się trochę nieswojo.
Lecz odpowiedział szczerze, patrząc wprost w oczy Izabelli.
— Poprostu dlatego, że nie miałem czasu ani sposobności, by ci to powiedzieć, droga Izabello!
Około piątej popołudniu łączność między oddziałami francuskiemi i angielskiemi została nawiązaną. Zadecydowano, że lord Bakefield i córka jego skorzystają z konwoju, udającego się do Anglji i rozporządzającego samochodem sanitarnym. Szymon pożegnał się z odjeżdżającymi, otrzymawszy od starego gentlemana zezwolenie na złożenie wizyty.
Szymon uważał, że jego zadanie w tych dniach przew rotu nie zostało skończone. Istotnie, jeszcze przed wieczorem dnia tego aeroplan wylądował opodal obozowiska z żądaniem, by kapitan bezwłocznie wysłał posiłki, nieuniknionym bowiem wydawał się konflikt pomiędzy oddziałami francuskimi a angielskimi, które jeden i drugi zatknęli sztandary swoje na wzgórzu, skąd roztaczał się widok na cały kraj. Szymon nie zawahał się. Zajął miejsce w samolocie obok obu lotników.
Rzeczą zbyteczną byłoby opowiadać szczegółowo o roli, jaką odegrał w tym zatargu, mogącym mieć skutki bardzo niepożądane, sposób, w jaki rzucił się między zajadłych przeciwników, jego tłómaczenia, jego prośby i groźby, a wreszcie jego rozkaz odstąpienia i cofnięcia się, wydany Francuzom z taką siłą i mocą przekonywującą, że natychmiast go usłuchano. Wszystko to należy już do historji i wystarczy przypomnieć słowa, wygłoszone w parę dni później przez pierwszego ministra angielskiego na posiedzeniu Izby Gmin:
— Zależy mi na podziękowaniu panu Szymonowi Dubosc. Bez niego honor Wielkiej Brytanji zostałby splamiony, krew francuska byłaby przelana rękami Anglików. Szymon Dubosc, człowiek podziwienia godny, który jednym skokiem przebył