Dubosc wyszedł na ulicę, gdzie niebawem ujrzał skręcający z przecznicy samochód, a w nim jasną twarzyczkę Izabelli. Wszystkie jego smutne przeczucia znikły odrazu. Więc nie zlękła się żadnych przeszkód! Dotrzymała słowa!
Chociaż dnia poprzedniego postanowili oboje nie spotykać się i nie rozmawiać, aż do chwili odpłynięcia okrętu, a to przez przezorność, jednakże Szymon, widząc ją wysiadającą z auta, podbiegł na jej spotkanie. Otulona płaszczem z sukna popielatego, trzymała w ręku pled podróżny, opasany rzemykami, tragarz niósł za nią małą walizkę.
— Wybacz, Izabello, że wbrew umowie zbliżam się tutaj, ale dzieją się rzeczy tak ważne, że musimy się naradzić. Depesze najnowsze oznajmiają znów o całej serji katastrof i to właśnie na drodze, którą przepływamy.
Izabella nie wydała się bynajmniej wzruszona.
— Mówisz mi to, Szymonie, tonem tak spokojnym, nie dostosowanym do treści słów.
— Bo taki jestem szczęśliwy! szepnął.
Oczy ich spotkały się i złączyły się w długiem, głębokiem spojrzeniu...
Izabella zapytała:
— Gdybyś był sam, Szymonie, cobyś zrobił?
A gdy Szymon wahał się, odpowiedziała za niego:
— Pojechałbyś. I ja również.
Uśmiechnęła się do niego i weszła na pomost.
W pół godziny potem okręt Reine - Marie opuścił port w Newhaven. W chwili tej Szymon, zawsze tak opanowany, nie znający trwogi, szczycący się tem, że w chwilach krytycznych jakoteż w chwilach upojenia zwycięstwem umiał zawsze zachować zimną krew, uczuł, że nogi pod nim zadrżały, a oczy napełniły się łzami. Szczęście zdawało się być ponad siły.
Szymon dotychczas nie kochał się nigdy. Miłość należała u niego do liczby tych zdarzeń, których oczekiwał bez niecierpliwości i nie uważał za stosowne przygotowywać się do niej,
Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/26
Ta strona została skorygowana.
— 24 —