Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/50

Ta strona została skorygowana.
— 48 —

wyjątkowym i z niebezpieczeństwem, miał wrażenie, że się nie myli, idąc nową drogą. Posuwać się wciąż naprzód znaczyło posuwać w kierunku niewiadomego i groźnego. Ziemia, która tak raptownie się wyłoniła, mogła również dobrze za chwilę się zapaść.
Woda mogła zalać wydartą sobie przestrzeń i odciąć mu drogę powrotu. Otchłań mogła w każdej chwili otworzyć się pod jego nogami. Posuwać się naprzód — to było szaleństwo.
Szymon poszedł naprzód.


V.
DZIEWICZA ZIEMIA.

Mogło być około godziny pierwszej nad ranem. Burza szalała z mniejszą wściekłością, wiatr uciszał się, tak, że Szymon szedł krokiem pewnym i przyspieszonym, o ile mu na to pozwalały różne przeszkody i zmienne, wciąż chowające się za chmury światło księżyca. Zresztą o ile zboczył zbyt na prawo lub na lewo, szum fal ostrzegał go przed niebezpieczeństwem.
Minął Dieppe i trzymał się kierunku, według jego mniemania, równoległego do wybrzeża normandzkiego. Cały ten pierwszy etap przebył w stanie półświadomym, myśląc tylko, by przejść jaknajwiększą przestrzeń, przekonany, że wycieczka jego zostanie przerwana lada chwila. Nie wydawało mu się bynajmniej, że wkracza na ląd bez granic, lecz miał wrażenie, iż spieszy do celu bardzo bliskiego, będącego ostatnim cyplem tego cudem powstałego przylądka.
— Już, już, mówił do siebie, już przybywam... Ziemia nowa tu się kończy!
Lecz ta nowa ziemia wciąż przedłużała się w ciemnościach i Szymon znów sobie powtarzał:
— To już tam... Koło piany się zamyka... widzę to.