tak nieprawdopodobnem i bajkowem, że Dubosc miał wrażenie, jakoby wyrastały one z otchłani za jego zbliżaniem się i tworzyły ląd, by zrobić mu przejście.
Trochę po czwartej przeleciała burza. Złe czarne chmury zesłały mu potoki deszczu i zasypały gradem. Potem wicher rozpędził mgły, goniąc je ku północy i na południe i na prawo od Szymona wzdłuż pasma różowego blasku, dzielącego opony niebios, zarysowały się linje wzgórz.
Linje niepewne, któreby można uważać za wąski pas obłoków nierównych, ale których wygląd ogólny Szymon znał tak dobrze, że nie zawahał się ani chwili. Były to skały nadbrzeżne Dolnej Sekwany i Sommy, pomiędzy Tréport a Cayeux.
Odpoczął chwil parę, poczem dla ulżenia sobie, zdjął ciężkie buty i kurtkę skórzaną, zbyt ciepłą na dzień czerwcowy. Wyjmując z kurtki portfel, dany mu przez ojca, znalazł w kieszeni dwa sucharki i czekoladę, które tam podświadomie włożył.
Pokrzepiwszy siły, maszerował dalej, krokiem gimnastycznym, nie jak ostrożny podróżnik w krajach nieznanych, nieznający drogi, lecz jak atleta, który ma plan swego marszu i stosuje się do niego, bez względu na przeszkody i trudności. Dziwna jakaś radość przepełniała jego istotę. Cieszył się, że może wyzyskać tyle sił nagromadzonych od lat tylu i że wyzyskuje je dla dzieła, wprawdzie jeszcze nieznanego sobie, lecz którego wartość niezwykłą przeczuwał. Jego bose nogi znaczyły na piasku lekkie ślady. Wiatr muskał mu twarz orzeźwiająco i bawił się jego włosami. Co za rozkosz!
Przez cztery prawie godziny wytrzymał początkową szybkość. Poco oszczędzać siły? Oczekiwał wciąż, że nowa ziemia zmieni kierunek i skręcając nagle na prawo, zatrzyma się u ujścia Sommy.
Szedł naprzód bezpiecznie, z całą ufnością.
Chwilami jednak posuwanie stawało się trudne. Morze podniosło się i fale przeskakiwały na piasek, nie broniony żadnem wywyższeniem ani skałami, tworząc w miejscach mniej szerokich prawdziwe rzeki, gdzie Szymon musiał brnąć w wo-
Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/53
Ta strona została skorygowana.
— 51 —