Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/56

Ta strona została skorygowana.
— 54 —

tajemnic. Szymon znalazł zadowolenie swej awanturniczej żyłki w środku najstarszych krain starej Europy. La Manche! Wybrzeże francuskie! Ludzkość żyła tam już trzydzieści — czterdzieści wieków, a jego unosiły nogi po dziewiczej ziemi! Oglądać widoki, jakich żadne oko nie widziało! Przyjść po Gallach, po Rzymianach, po Frankach, po Saksonach i przejść pierwszym! Przejść jako pierwszy tam, gdzie miljony miljonów ludzi pójdą za nim, drogą nową, którą on odkrywa, on inauguruje!
Godzina pierwsza. Pierwsza i pół. Wciąż wydmy piasczyste, wciąż szczątki. Wciąż ta zasłona chmur. I wciąż, u Szymona, to wrażenie celu, który ucieka.
Około godziny drugiej zauważył, że grunt znacznie się podnosi, a obok wyżyn znajdują się doły, gdzie zapadały jego nogi. Zajął go smutny widok masztu okrętowego, sterczącego z piasku dziwnie rozpaczliwie. Po kilku minutach piasek pogłębił się jakby, tak że Szymon zapadł po kolana, a potem do bioder. Śmiejąc się z przygody, nie troszczył się o to.
Widząc jednakże, że nie może iść naprzód, chciał się cofnąć: wysiłek był próżny. Próbował podnieść nogi tak, jak się je podnosi i stawia na stopniach schodów: nie mógł. Pomógł sobie rękami opartemi o piasek: zagłębiły się i one.
Oblał go zimny pot. Zrozumiał nagle prawdę straszliwą: wpadł w piaski ruchome.
Poszło to prędko. Wciąganie nie działo się z tą powolnością, która do trwogi dodaje trochę nadzieji. Szymon wpadł jakby w próżnię. Jego biodra, stan, tors zniknęty. Wyciągnięte ręce opóźniły na chwilę upadek. Wyprostował się, próbował rzucać się na bok. Napróżno. Piasek podnosił się jak woda, do jego pleców, do szyji.
Zaczął krzyczeć, wołać, wyć. Ale przez kogo okrzyki jego mogły być usłyszane w tej pustce? Nic nie mogło uratować go od tej najstraszniejszej śmierci. Wówczas zamknął oczy, wargami kurczowo zacisnął usta, napełniające się już smakiem piasku i śmiertelnie przerażony, opuścił się bezwładnie.