Dojdę, powtarzał sobie uparcie. Chcę dojść! Chcę!
Godzina czwarta. Spoglądał często na zegarek, jakby oczekując, że w pewnej chwili oznaczonej, nieznanej mu jeszcze, nadejdzie pomoc cudowna. Przemęczony trudami nad siły, garbił się pomału jakby pod ciężarem zmęczenia, dręczącego ciało i wgryzającego się w mózg. Bał się. Przerażała go pułapka piasku. Lękał się zbliżającej się nocy i burzy, a głodu najbardziej, gdyż zapasy jego pozostały w leju piasku ruchomego.
Cierpiał bardzo. Dwadzieścia już razy decydował się położyć i zaniechać walki. Podtrzymała go jedynie myśl o Izabelli, więc szedł... szedł...
Nagle oczy jego dojrzały coś tak niesłychanie nieoczekiwanego, że osłupiał. Czyż było to możliwe? Wahał się, nie mogąc uwierzyć świadectwu zmysłów, rzeczywistość bowiem wydawała się mu zgoła nieprawdopobną. Czyżby to było złudzeniem?
Nachylił się. Tak, to było istotnie! Ślady kroków! Ślady kroków, znaczących ziemię! Ślady dwóch stóp bosych, ślady bardzo wyraźne i jak się zdawało, świeżo odciśnięte...
Zdumienie jego ustąpiło miejsca wielkiej radości, wywołanej przez uświadomienie sobie prawdy jasnej i niezbitej: nowa ziemia łączyła się istotnie, jak to Szymon przypuszczał, z jakimś punktem północnego wybrzeża Francji i z punktu tego, zapewne już niezbyt oddalonego, gdyż ślady były świeże, wyszedł jeden z jego bliźnich.
Szczęśliwy z bliskości życia ludzkiego, przypomniał sobie epizod Robinsona Kruzoe, kiedy biedny samotnik widzi odcisk bosej stopy na piasku swej wyspy bezludnej.
— To odcisk Piętaszka! rzekł, śmiejąc się. I na mojej ziemi jest także jakiś Piętaszek. Szukajmy go!
Ślad nóg skręcał na prawo i zbliżał się do morza. Szymon dziwił się, że nie spotkał nikogo, nie zauważył ładnej sylwetki, kiedy stwierdził, że nieznajomy po deptaniu wokoło
Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/58
Ta strona została skorygowana.
— 56 —