Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/60

Ta strona została przepisana.

nowem wybrzeżu, udało się na poszukiwanie szczątków i badanie lądu, każdy w swoją stronę. Jeden z nich, Indjanin, znalazł w jakiemś szczątku pewną ilość sztuk złota, prawdopobnie zamkniętych w jakiejś szkatule. Wówczas drugi, chcąc przywłaszczyć sobie skarb, zamordował swego towarzysza i odpłynął.
I tak, na tej ziemi dziewiczej, Szymon natknął się — jako na pierwszą oznakę życia — na zbrodnię, zasadzkę, na chciwość, wkładającą morderczą broń do ręki, na zwierzę ludzkie. Człowiek znajduje złoto. Bliźni go zabija.
Nie zatrzymując się dłużej, Szymon prędko szedł naprzód, będąc pewny teraz, że ci dwaj ludzie, odważni i śmieli, byli poprzednikami, za którymi pójdą inni. Spieszno mu było ich zobaczyć, rozpytać się o miejsce, skąd wyszli, o przestrzeń, jaką przebyli i tyle rzeczy tajemniczych!
Myśl o możliwości spotkania napełniła go taką radością, że opierał się potrzebie wypoczynku. A jednak cóż za męka taki wysiłek prawie-że nieprzerwany! Od Dieppe, szesnaście godzin marszu... Ośmnaście godzin od chwili, kiedy wielki kataklizm wyrzucił go z domu! W czasach zwykłych czyn taki nie byłby w dysproporcji do jego możliwości. Ale w jakich opłakanych okolicznościach odbył on marsz obecny!
Szedł. Szedł wciąż. Odpocząć? A jeżeli inni, którzy prawdopodobnie po nim wyszli z Dieppe, dogonią go?
Po godzinnym marszu musiał się zatrzymać! Morze zagradzało mu drogę.
Morze! Przed nim morze! Doznał rozczarowania, zmieszanego z gniewem. Czyż to był koniec jego biegu? Czyż wszystkie przewroty przyrody skończyły się poprostu utworzeniem przylądka, przeciętego tu bez powodu?
Lecz spoglądając ze szczytu wzgórza na fale rozbijające się prawie u jego stóp, zauważył w pewnej odległości masę ciemniejszą, pomału wyłaniającą się z mgieł i upewnił się, że poza niziną zalaną wodą, rozciąga się dalej nowa ziemia.
— Idźmy tam, postanowił.