z narzeczem ludowem i pomyślał, że był to zapewne jakiś rybak angielski, zakontraktowany w Calais lub w Dunkierce.
Powiedział więc bardzo wyraźnie, akcentując zgłoski i wskazując palcem horyzont:
— Calais? Dunkierka?
Człowiek powtórzył obie nazwy ze zdziwieniem — jakby starając się zrozumieć ich znaczenie. W reszcie twarz jego rozjaśniła się i pokręcił głową przecząco. Potem odwracając się i wskazując punkt w kierunku jakim szedł, powiedział:
— Hastings... Hastings...
Szymon zadrzał. Lecz prawda tak była nadzwyczajna, że nie odrazu doszła do jego świadomości, chociaż musnęła go lekko i wywołała wrażenie. Nie mogąc uwierzyć, próbował tłomaczyć sobie odpowiedź marynarza inaczej. Zapewne wskazywał on na miasto Hastings, jak na miejsce pochodzenia lub stałego pobytu. Ale skąd przychodził on teraz.
Podał mu nazwy:
— Boulogne? Vimereux?
— No, no... zaprzeczył człowiek. Hastings... England...
I ramiemiem uparcie wyciągniętem wskazywał kierunek tego samego punktu na horyzoncie, powtarzając to samo:
— England... England...
— Co! Co pan mówi? zawołał Szymon.
I z obcą sobie gwałtownością chwycił człowieka za ramię.
— Co pan mówi? Więc to Anglja? Przybywa pan z Anglji? Przyjacielu! Nie, nie! To nieprawda, powiedźcie, że nie?
Marynarz tupnął nogą.
— England, powtórzył, zaznaczając tym sposobem, że ziemia, po której depce, prowadzi do Anglji.
Szymon był najzupełniej oszołomiony. Wyjął zegarek i palcem poprowadził po godzinach.
— O której godzinie wyszliście, przyjacielu? Ile godzin marszu?
Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/62
Ta strona została przepisana.