— Aaa! ziewnął Szymon, która to godzina?
— Siódma wieczorem, mój chłopcze.
— Co? co? Siódma wieczorem! Więc od wczorajszego zebrania w kasynie ja wciąż śpię?
— I jak jeszcze! Ja zaś włóczyłem się rano po okolicy, kiedy dowiedziałem się o twojej przygodzie. Szymon Dubosc? Alez znam go! Przybiegam. Pukam. Wchodzę. Nic nie jest w stanie zbudzić ciebie. Odchodzę. Wracam i tak dalej, aż do chwili, gdy postanowiłem usiąść przy twojem łóżku i czekać.
Szymon wyskoczył z łóżka. Nowe ubranie i czysta bielizna czekały w łazience, gdzie zobaczył wiszącą kurtkę skórzaną, tą samą, którą dnia poprzedniego okrył kobietę, uwolnioną przez niego z więzów.
— Kto mi to wszystko przyniósł? spytał.
— Jakto? co? zapytał ojciec Calcaire.
Szymon zwrócił się do niego.
— Proszę powiedzieć, mój kochany profesorze i mistrzu, czy podczas gdy ksiądz był u mnie, nikt nie wchodził do pokoju?
— Owszem, mnóstwo osób. Każdy, kto chciał, wchodził...
Ciekawi... admiratorzy... dziennikarze...
— A czy była tu jaka kobieta?
— Hm, coprawda, nie zauważyłem... A dlaczego?
— Dlaczego? powtórzył Szymon, otóż dlatego, że kilkakrotnie w nocy miałem wrażenie, że zbliżała się do mnie kobieta, nachylając się nad łóżkiem...
Ojciec Calcaire wzruszył ramionami.
— Śniło ci się, chłopcze kochany. Jak się jest bardzo zmęczonym, miewa się często koszmary...
— Ależ nie była ona wcale podobna do koszmaru, zaśmiał się Szymon.
— Et, głupstwo to wszystko, zawołał ojciec Calcaire. Czyż to ma jakie znaczenie? Jedno jest ważne, a mianowicie to nagłe połączenie lądów, spojenie ich... Hm! Przecież to nadzwyczajne! Niesłychane! Co mówisz o tem? To nie jest
Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/69
Ta strona została przepisana.