Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/80

Ta strona została przepisana.

wać Reine-Mary. Czy pozostawia im pan wolną drogę, panie Dubosc? Bo ja nie. Ja mam do pomszczenia śmierć przyjaciela mego. A pan chyba przywiązuje wagę do listu miss Bakefield. Więc pojedziemy. W szystko gotowe. Uprzedziłem czterech moich towarzyszy. Kupiłem broń, naboje, konie i żywność. Powtarzam raz jeszcze: wszystko gotowe. Co zamierza pan czynić?
Szymon zrzucił pyjamę i chwycił ubranie.
— Idę z panem.
— Oho ho! zaśmiał się cicho Indjanin, więc sądzi pan, że można tak iść na nowy ląd wśród ciemnej nocy? A potoki? A piaski ruchome? A wszystko inne? Nie mówiąc już, że mgła taka, że o dwa kroki nic nie widać. Nie, nie! odjazd jutro rano o godzinie czwartej. A tymczasem proszę się dobrze posilić i przespać.
Szymon zaprotestował.
— Przespać! Ależ ja śpię od dwudziestu czterech godzin!
— To niewystarczające. Przeszedł pan wielkie trudy i był pan szalenie przemęczony. A wyprawa nasza będzie ciężka i bardzo niebezpieczna, może pan wierzyć Rysiemu Oku.
— Rysiemu Oku? — Antonio lub Rysie Oko — to moje imiona, objaśnił Indjanin. Do widzenia, do jutra rana.


∗   ∗

Szymon usłuchał dobrej rady. W tym świecie wywróconym, w jakim się żyło od kilku dni, cóż mógł zrobić lepszego, niż pójść za wskazówkami człowieka, którego nigdy przedtem nie widział, który był czerwonoskórym Indjaninem i nosił pięknie brzmiące imię: „Rysie Oko”?
Po obiedzie przejrzał popołudniowe wydania dzienników. Podawały one dużo nowin, ważnych i często sprzecznych między sobą. Była mowa o tem, że Southampton i Hawre zostały zblokowane, że flota angielska jest unieruchomiona w Portsmouth. Pozbawione ujścia rzeki wezbrały i zalały olbrzymie