— Czy to pani wchodziła do mego pokoju, najpierw w dzień, a potem w nocy? ostatniej nocy?
Dolores zarumieniła się, odpowiedziała jednak:
— To ja.
A na poruszenie Szymona dodała:
— Była niespokojna. Mordowano w mieście i w hotelu.
Obowiązkiem moim było czuwać nad panem... pan uratował mi życie...
Powtórzył:
— Dziękuję pani.
— Nie, proszę nie dziękować. Robię to wbrew mej woli...
od dwóch dni... Pan wydaje mi się taki inny, niż wszyscy mężczyźni!... Ale nie powinnam tak mówić do pana... Proszę się nie gniewać...
Wyciągnęła rękę do Szymona, gdy nagle zaczęła nasłuchiwać. Po chwili zapięła koszulę, zawiązała włosy chustką i, nasunęła kapelusz na oczy.
— To Antonio, rzekł, a głos jej drżał nieco. Posłyszał zapewne strzał. Niechże nie domyśla się, że pan mnie poznał, dobrze?
— Dlaczego? zapytał Szymon ze zdziwieniem.
Odpowiedziała z pewnem zakłopotaniem:
— Tak będzie lepiej... Antonio jest bardzo surowy...
Zabronił mi brać udział w wyprawie... I dopiero w chwili, gdy przedstawił panu trzech Indjan z eskorty, poznał mnie... wzięłam bowiem sobie konia czwartego Indjanina... Więc nieprawdaż?...
Nie skończyła. Pomiędzy wzgórzami wynurzyła się sylwetka jeźdźca. Kiedy podjechał, Dolores właśnie skończyła rozjuczać padłego konia i przymocowywała torbę obok siodła Szymona. Antonio nie zapytał o nic. Nie padło żadne wyjaśnienie: Jednym rzutem oka zrekonstruował przebieg zajścia, obejrzał nieżywe zwierzę i nazywając kobietę jej imieniem — być może, by pokazać, że trudno go oszukać — rzekł:
— Weźmiesz mego konia, Dolores.
Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/90
Ta strona została przepisana.