Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/93

Ta strona została przepisana.

Oko za jakieś trzy godziny spotkali Antonia, gdy nachylony, badał na ziemi odbitki kroków ludzkich.
— Tak, rzekł do Szymona. Znalazłem trzynaście śladów poszczególnych, pozostawionych przez ludzi, którzy napewno nie podróżują razem. Prócz tych trzynastu zbójów — bo trzeba być awanturnikiem, aby zapuścić się na ten ląd — dwie grupy posuwają się przed nami. Grupa, złożona z czterech jeźdźców, idzie najpierw, potem — me mogę określić o ile godzin później — siedmiu pieszych tworzy bandę Rollestona. Oto widzi pan tutaj odcisk podeszwy gumowej w kratę?
Tak jest, istotnie, potwierdził Szymon, poznając ślad widziany już przedwczoraj. I jakież należy wyciągnąć wnioski?
— Sądzę, ze jakeśmy to już przypuszczali, Rolleston udał się na połów i że wszyscy, których ślady widzimy, pojedynczy zbóje, czy tez bandy, kierują się ku Reine-Mary, ostatniego wielkiego statku, który zatonął, a który powinien być najbliżej ego brzegu. Spieszą się więc, by obłowić się i rabować, co się da.
—Idźmy, idźmy już! naglił Szymon, niespokojny na myśl, że mogłoby mu się nie udać spełnienie zadania, jakie włożyła na niego Izabella.
Coraz to nowe ślady dołączały się do dawnych. Wreszcie było ich tyle i tak poplątanych, że Antonio zrezygnował z obliczania ich, a śledził jedynie odciski podeszew gumowych. Również ślady kopyt końskich wybijały się dość jasno.
Szli tak dość długo. Krajobraz nie zmieniał się wcale: równiny, wydmy piasczyste, pola mułu, sadzawki wody, pozo stawionej przez uciekające morze, pełne rozmaitych ryb. Było to nadzwyczaj monotonne, nużące, bez piękna i wielkości, lecz dziwne jak wszystko, czego się nigdy nie widziało i jak wszystko, co jest bezkształtne jeszcze.
— Zbliżamy się, rzekł Szymon.
— Tak, istotnie, potwierdził Indjanin, ślady zbiegają się