z wszystkich stron, a nawet można rozpoznać tu kroki powracających już na północ, widocznie z łupem.
Było około czwartej popołudniu. Najmniejsze pęknięcie nie przerywało niskiego pułapu chmur nieruchomych. Deszcz padał dużemi, rzadkiemi kroplami. Poraź pierwszy usłyszeli w nowym kraju warkot samolotu, unoszącego się nad nieprzebytą przeszkodą. Przeszli jeszcze parę łagodnych wzgórz. I nagle ukazał się olbrzymi kadłub. Był to statek „Reine-Mary” zgięty we dwoje, prawie złamany, jak dziecinna zabawka.
I nic nie mogło być bardziej żałosnego, nic nie dawało bardziej ponurego wyobrażenia o potędze zniszczenia, jak te dwie znieruchomiałe połowy olbrzymiego tworu rąk ludzkich. Dokoła nie było nikogo.
Wzruszenie Szymona było wielkie na widok tego, co pozostało ze statku, którego zatonięcia był przecież świadkiem.
Jechał teraz z uczuciem, jakiego doznajemy, wchodząc do grobowca, gdzie znajdują się cienie blizkich nam zmarłych. Wspominał trzech duchownych i rodzinę francuską i kapitana.
Zadrżał na wspomnienie chwili, kiedy wysiłkiem swej woli i miłości pociągnął Izabellę z sobą w przepaść, w odmęt wodny...
Zatrzymano się. Szymon pozostawił konia swego Indjanom i udał się na poszukiwanie w towarzystwie Antonia. Rafa okrętu, zagłębiając się w ziemię, wyryła rów szeroki. Szymon uchwycił się sznura, zwisającego ze steru i pomagając sobie nogami i kolanami, dostał się na parapet. Chociaż pokład był bardzo pochylony i pokryty grubą warstwą lepkiego błota, pobiegł na miejsce, gdzie siedzieli pamiętnej chwili z miss Bakefield. Z ławek pozostały tylko ślady, natomiast balustrada żelazna przetrwała kataklizm, a pled Izabelli, przymocowany do barjery, znajdował się w całości, coprawda skurczony bardzo i ociężały od wody, kapiącej zeń kroplami, ale jak przed zatonięciem, ściśnięty dobrze rzemykami.
Szymon zasunął ręce pomiędzy wilgotne fałdy, tak jak to
Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/94
Ta strona została przepisana.