Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/97

Ta strona została przepisana.

— Nie, towarzyszy im dwóch służących. Są to właśnie ci czterej jeźdźcy, których ślady znaleźliśmy.
— Cóż za nieostrożność z ich strony!
— Nieostrożność wielka, to prawda. Miss Bakefield oznajmiała panu o zamiarze swym w tym przejętym podstępnie liście, widocznie licząc, że pan przedsięweźmie środki bezpieczeństwa. Pozatem lord Bakefield wydał rozkaz sekretarzowi swemu Williamowi i służącemu Charlie, by połączyli się z nimi. Po drodze ci dwaj biedacy zostali zamordowani przez Rollestona i jego sześciu wspólników.
Właśnie ich się obawiam, rzekł Szymon niespokojnie. Czy lord Bakefield i jego córka zdołali uniknąć spotkania z nimi? Czy odjazd, o którym donosi mi miss Bakefield, mial miejsce przed ich przybyciem? Jak się o tem dowiedzieć? Jak ich odszukać? Gdzie znaleść wiadomość?
— Tutaj, rzekł Antonio.
— Na tym rozbitym okręcie?
— W tym rozbitym okręcie mrowi się już cały tłum ludzi. O, widzi pan, zacznijmy indagację od tego chłopca, który czyha na nas.
Oparty o złamany maszt wyrostek blady i chudy, z rękami w kieszeniach palił ogromne cygaro. Szymon zbliżył się do niego, mówiąc:
— To właśnie ulubione cygara hawańskie lorda Bakefielda... Gdzie je skradłeś?
Ulicznik wyjął cygaro z ust, gwiznął i rzekł niedbale:
Przysięgam na honor Dżima (to moje imię!), że nie ukradłem. Dostałem.
— Od kogo?
— Od tatka mego.
— A gdzie twój tatko?
— Proszę słuchać...
Nastawili uszu. Dochodził do nich stuk w samem wnętrzu kadłuba. Możnaby twierdzić, że było to regularne uderzanie młotka.