Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/98

Ta strona została przepisana.

— To tatko tam rozbija, cieszył się chłopak.
— Odpowiadaj mi teraz na pytania, rozkazał Szymon. Czy widziałeś tu starego dżentelmena i kobietę na koniu?
— Ja nie wiem nic, odrzekł niedbale Dżim. Proszę zapytać ojca.
Szymon pociągnął Antonia. Nieco dalej schody prowadziły do kabin pierwszej klasy. Idąc po stopniach Szymon uderzył się o coś i o mało nie upadł. Przy świetle kieszonkowej latarki dojrzał trupa kobiety. Chociaż twarz obrzękła i nawpół ogryziona trudna była do rozpoznania, pewne oznaki, jak kolor i materjał ubrania pozwoliły Szymonowi zidentyfikować Francuskę, którą widział na okręcie z jej mężem i dziećmi. Nachylając się dostrzegł, że prawa dłoń była odcięta, a u lewej brakowało dwóch palców.
— Nieszczęsna! szepnął. Nie mogąc zdjąć z nabrzękłych rąk bransolet i pierścionków, bandyci okaleczyli zwłoki.
I dodał przerażony:
— Pomyśleć tylko, że Izabella noc spędziła tu, w tem piekle!
Kurytarz, którym szli, kierując się odgłosem uderzeń młotka, prowadził ich na tył. Na zakręcie ukazał się człowiek, trzymający w podniesionej ręce sztabę żelazną i walący nią z całej siły w ścianę kabiny. Przez mleczne szyby sufitu sączyło się blade, niepewne światło, oświecając postać spotkanego draba. Była to twarz bydlęca, okrutna, z oczami krwią nabiegłemi i czaszce łysej, świecącej kroplami potu.
— No, dalej, dalej, towarzysze! Czego tu szukacie?
Niech każdy idzie w swoją stronę! Dość tu żeru dla wszystkich! Precz stąd!
— Tatko nie ma ochoty do rozmowy, odezwał się krzykliwy głos chłopca.
Szedł za nimi i z miną drwiącą puszczał grube kłęby dymu.
Indjanin dał mu banknot pięćdziesięciofrankowy, mówiąc:
— Dżim, widzę, że masz coś do powiedzenia.