czeć, ale głos jego był tak słaby, że usłyszany być nie mógł. Zdawał sobie z tego sprawę, więc począł szukać wzrokiem dzwonka, jakiegoś przedmiotu, ale nic już nie widział. Jakaś ciemna zasłona zdawała się przesłaniać mu oczy.
Wtedy padł na kolana, przyczołgał się aż do muru, macając w powietrzu ręką jak ociemniały i dotarł wreszcie do drewnianego przepierzenia. Poczołgał się wzdłuż niego. Niestety w umyśle jego tkwił tylko niejasny obraz pokoju, tak, iż zamiast się zwrócić na lewo, posunął się na prawo, poza parawan, osłaniający małe drzwiczki.
Namacawszy klamkę, pchnął drzwi i zawołał:
— Na pomoc!... na pomoc... — poczem padł twarzą na podłogę niszy, służącej za tualetę prefektowi policyi.
— Tej nocy... — jęczał, sądząc, że jest słyszany i że znajduje się w gabinecie sekretarza. — Tej nocy... Rzecz cała na tę noc jest uplanowana... Zobaczysz pan... ślad zębów... Coś strasznego... Jak cierpię... Na pomoc!... To trucizna... Ratujcie mnie!...
Głos jego słabł coraz bardziej. Powtórzył kilka razy jakby w malignie:
— Zęby... białe zęby... one się zamykają...
Później głos jego jeszcze bardziej przycichł i jakieś niewyraźne dźwięki zaczęły ulatywać z bladych ust inspektora. Począł obracać szczękami, podobnie jak to czynią niektórzy starcy, żujący wiecznie ślinę. Głowa jego pochylała się coraz bardziej na piersi. Potem nastąpiły dwa lub trzy westchnienia, wielki dreszcz przebiegł jego ciało i pozostał bez ruchu.
Rozpoczęła się agonia.
Na 10 minut przed uderzeniem godziny 5-tej prefekt policyi wszedł do swego gabinetu.
Pan Desmalions, który zajmował stanowisko prefekta od lat kilku i którego zasłudze wszyscy hołd oddawali, był człowiekiem lat 50-ciu, ociężałym z wyglądu, ale o twarzy inteligentnej i delikatnej. Ubranie jego — kamizelka i spodnie szare, białe kamasze, krawat luźno związany — nie miało nic wspólnego z mundurem funkcyonaryu--
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.
— 6 —