I oto w walce, w której ze strony policyi uczestniczył oddział wyćwiczonych agentów, jeden człowiek, który zdawał się nie mieć żadnej absolutnie nadziei ratunku, dzięki niesłychanie śmiałemu fortelowi, unieszkodliwił dwóch agentów, zwabił strzałami do wnętrza domu resztę i mając już drogę wolną — zbiegł.
Pan Desmalions był blady z wściekłości i rozpaczy.
— Wyprowadził nas wszystkich w pole — wołał. — Te listy... ta skrytka... ten gwóźdź ruchomy... to wszystko było tylko fortelem. Ach, bandyta!
Prefekt wyszedł na ulicę. Na bulwarze spotkał jednego z agentów, którzy ścigali mordercę. Agent ten ledwie dyszał.
— No i cóż? — zapytał z niepokojem.
— Skręcił w sąsiednią ulicę, panie prefekcie... Tam oczekiwał na niego samochód... Motor musiał być w ruchu, albowiem zdystansował nas odrazu.
— A mój samochód?
— Trzeba go było dopiero przygotować do drogi.
— Czy samochód, którym uciekł, był przezeń wynajęty?
— Tak jest.
— W takim razie nie trudno go będzie odnaleźć. Szofer sam się zgłosi, gdy przeczyta o zajściu w dziennikach...
Weber potrząsnął z niedowierzaniem głową.
— O ile — rzekł — szofer nie jest również jego wspólnikiem... I gdyby nawet odnaleziono samochód, to czyż można przypuszczać, że taki szczwany lis, jak Sauverand, nie będzie umiał zatrzeć śladów? Będziemy mieli urwanie głowy, panie prefekcie!
— Tak — ozwał się don Luis, który, nic nie mówiąc, był obecny przy tej rozmowie i który znalazł przedtem sposobność do porozumienia się z brygadyerem w cztery oczy. — Będziecie mieli urwanie głowy, zwłaszcza, jeżeli pozwolicie nadal brać nogi za pas ludziom, trzymanym już w garści. Mazeroux, pamiętasz, co powiedziałem ci wczoraj? Ale, mimo wszystko, nie lada spryciarz. I nie działa w pojedynkę. Aleksandrze! Ręczę ci, że Sauverand ma wspólników... I to nie dalej, jak u mnie... Rozumiesz? U mnie!...
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.
— 117 —