bez ruchu, wyprężając całkiem nogi. Po chwili zaskowyczała biedna psina, zawirowała na miejscu i padła u nóg Perenny.
— Nie żyje! — oświadczył, przewróciwszy uprzednio psa na grzbiet.
Panna Levasseur stała już przy nim.
— To była naprawdę trucizna — rzekł — zwracając się do niej. — Ale w jaki sposób dowiedziała się pani o tem?
Dysząc ciężko i starając się położeniem ręki na piersi stłumić bicie serca, odrzekła:
— Zauważyłam drugiego pieska, pijącego tę wodę. Już nie żyje... ostrzegłam szofera i stangreta... Oni są w stajni... i pobiegłam do pana, aby go również ostrzedz...
— Więc nie mamy już żadnych wątpliwości! Dlaczego pani mówiła o braku pewności, skoro...
Perenna nie skończył, albowiem stangret i szofer wyszli właśnie ze stajni, więc tylko, biorąc ją na stronę, powiedział:
— Mamy ze sobą do pomówienia. Proszę mnie zaprowadzić do swego mieszkania.
Znów się znaleźli w zakręcie korytarza, a następnie przy filtrze, w którem to miejscu zaczynał się nowy korytarz, kończący się trzema schodami. Nad schodami znajdowały się drzwi. Perenna pchnął je. Było to wejście do mieszkania panny Levasseur. Weszli do saloniku. Don Luis zamknął drzwi za sobą, oraz drzwi, wiodące do dalszych pokojów...
— A teraz pomówmy! — oświadczył rezolutnie.