Panna Levasseur zatrzymała się stojąc. Wraz z zimną krwią odzyskała swą twarzyczkę enigmatyczną, tak onieśmielającą wskutek nieruchliwości jej rysów i przez ten świadomy wyraz powagi, pod którym Perenna jednak dostrzegał wartki żywioł namiętności, bujny tok wewnętrznego życia, lawinę uczuć, które najczujniejszej energii trudno byłoby utrzymać w karbach. Spojrzenia jej nie były ani bojaźliwe, ani prowokujące. Możnaby istotnie przypuścić, że panna Levasseur niema żadnego powodu do obawy.
Don Luis przez długą chwilę zachowywał milczenie. Rzecz szczególna, z której nie bez irytacyi zdawał sobie sprawę, że czuł się zaambarasowanym wobec tej kobiety, przeciw której gromadził w głębi swej duszy jaknajpoważniejsze zarzuty. Nie śmiąc ich sformułować, nie śmiąc powiedzieć wyraźnie co myśli, zaczął:
— Pani wie, co zaszło rano w tym domu?
— Dziś rano?
— Tak jest, w chwili, gdy kończyłem rozmowę telefoniczną.
— Dowiedziałam się o tem później od służby.
— Nie wcześniej?
— W jaki sposób mogłabym się dowiedzieć o tem wcześniej?
Kłamała! Było rzeczą niemożliwą, aby mówiła prawdę! A jednak, w jakiż spokojny sposób dawała odpowiedzi!...
Perenna znów zaczął:
— Opowiem pani w kilku słowach o tem, co się zdarzyło. Wychodziłem właśnie z kabiny, gdy żelazna zasuwa ukryta w górnej części ściany, zapadła w dół tuż przedemną. Upewniwszy się, że nic nie podołam przeciw podobnej zaporze, postanowiłem, mając telefon do rozporządzenia, zawezwać pomocy jednego ze swych przyjaciół. Zatelefonowałem więc do komendanta d’Astrignaca. Przybiegł natychmiast i przy pomocy służby uwolnił mnie z tego więzienia. Oto co pani zapewne opowiadano.
— Tak, panie! Wróciłam już wówczas do swego pokoju, wskutek czego nic nie wiedziałam ani o tym wypadku, ani o przybyciu komendanta d’Astrignaca.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.
— 130 —