co się mnie tyczy, to wolałbym nie mieć z nim do czynienia... Ale czy nie odbiegamy od rzeczy? Czy mianowicie dokumenty spadkowe Morningtona są przygotowane?
— Znajdują się na pańskiem biurku, panie prefekcie.
— Dobrze. Ale zapomniałem... Czy inspektor Verot już przybył?
— Tak, panie prefekcie. Powinien być teraz w aptece, gdyż czuł się słabym.
— Cóż mu się stało?
— Zdawał mi się być w dziwnym stanie.
— Jakto? Tłumacz się pan jaśniej...
Sekretarz powtórzył swą rozmowę z inspektorem Verotem.
— I mówi pan, że zostawił on dla mnie list? — zapytał p. Desmalions troskliwie. — Gdzież się ten list znajduje?
— W papierach, panie prefekcie.
— Dziwne... wszystko to jest dziwne! Verot, pierwszorzędny inspektor, umysł trzeźwy! Jeżeli on się niepokoi, to nie bez racyi. Bądź pan łaskaw mi go przyprowadzić. Tymczasem przejrzę raporty.
Sekretarz oddalił się spiesznie. Gdy w pięć minut później powrócił, ze zdziwieniem oświadczył, że nie znalazł inspektora Verota.
— A co jeszcze w tem wszystkiem najciekawszego, panie prefekcie, to to właśnie, że odźwierny, który go widział wychodzącego stąd, mówi, iż Verot prawie natychmiast powrócił i że już biura nie opuszczał...
— Może minął ten pokój, ażeby się udać do pana?
— Do mnie, panie prefekcie? Ja nie ruszałem się z miejsca.
— A zatem, to rzecz niepojęta!...
— Niepojęta... chyba, że odźwierny nie zauważył, jak Verot opuszczał ten lokal, albowiem nie ma go ani tu, ani tam.
— Widocznie. Zapewne poszedł zaczerpnąć nieco powietrza i za chwilę wróci. Na razie zresztą go nie potrzebuję.
Prefekt spojrzał na zegarek.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.
— 8 —