Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.
—   135   —

zgorzkniały, mimo to jednak nie straciła jeszcze zupełnie swego przemiłego uśmiechu, uwidocznionego na fotografii. — Piękne wygięcie podbródka, cud szyi, wyłaniającej się z wycięcia bielizny i bluzki, linia ramion, wdzięczne ułożenie rąk, spoczywających teraz na kolanach, wszystko to oczarowywało wielką słodyczą całej postaci i szlachetnością.
Czyż było rzeczą możliwą, aby ta kobieta była zbrodniarką, trucicielką?!
— Nie przypominam już sobie imienia, którem zarekomendowała mi się pani po raz pierwszy — rzekł. — Ale to nie było pani prawdziwe imię...
— Ależ tak, tak!... — odrzekła.
— Pani jest na imię Florentyna?...
Usłyszawszy dźwięk tego imienia skoczyła z miejsca.
— Co? Co pan powiedział? Florentyna?... Skąd pan się o tem dowiedział?
— Oto pani fotografia, a oto imię pani prawie już niewidoczne...
— Ach! — wykrzyknęła zdumiona, patrząc na swą podobiznę. — Czyż to możliwe?! Skąd się to wzięło w pańskich rękach? Mów pan! W jaki sposób do tego przyszedłeś?...
— Fotografię tę — dodała nagle — dał panu prefekt policyi, nieprawdaż? Tak, on... jestem tego pewna... Jestem pewna tego, że fotografia ta służy do śledztwa i że mnie szukają... mnie także!... I wciąż pan!... Zawsze pan!...
— Nie obawiaj się pani — oświadczył Perenna. — Wystarczy uczynić kilka pociągnięć na tej fotografii, aby uczynić panią niepoznawalną... Uczynię to... Niechaj pani będzie o to spokojna...
Nie słuchała wcale jego zapewnień, lecz skoncentrowała całą myśl i uwagę na swej podobiźnie.
— Miałam wówczas lat dwadzieścia... — mówiła jakby do siebie — Mieszkałam we Włoszech... Mój Boże, jakże byłam szczęśliwą w dniu pozowania do tej fotografii. Jakżem była szczęśliwą, gdym ujrzała już swą podobiznę. Zachwycałam się sama sobą. A później, zginęła mi... Ukradziono mi ją tak, jak pozbawiono mnie później wielu jeszcze innych rzeczy...