starał się mówić do mnie po cichu, ktoś mógł nas jednak podsłuchać...
Don Luis nic na tę uwagę nie odpowiedział, pomyślał jednak o Florentynie...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Dnia tego panna Levasseur wyręczyła się kim innvm w zakomunikowaniu Perennie zwykłej poczty i on też nie zamierzał bynajmniej jej wzywać. Dostrzegł ją zresztą, jak wydawała rozkazy nowej służbie, potem musiała wrócić do swego pokoju, gdyż znikła mu zupełnie z oczu.
Popołudniu kazał przygotować samochód i udał się do domu Fauville’a na bulwar Suchet, aby wraz z brygadyerem, na rozkaz prefekta, kontynuować tam dochodzenia, które jednak nie doprowadziły do niczego.
Była godzina szósta, gdy stamtąd wrócił. Wieczorem, pragnąc z kolei zrewidować mieszkanie posiadacza hebanowej laski, udał się wraz z brygadyerem autem na bulwar Richard-Wallace.
Samochód minął w poprzek Sekwanę, poczem jechał wzdłuż prawego brzegu rzeki.
— Jedź szybciej! — zawołał przez tubę do swego nowego szofera. — Mam zwyczaj nie tracić czasu.
— Prędzej, czy później szef narazi się na wypadek — zwrócił uwagę Mazeroux.
— Wypadki są zarezerwowane dla durniów — odparł don Luis.
Zbliżali się do placu de l’Alma. Samochód w tyn momencie skręcał na lewo.
— Na prawo, przed siebie! — krzyknął don Luis. — Jedź przez Trocadero!
Szofer próbował skręcić we wskazanym kierunku, ale samochód uczynił nagle kilka obrotów i w pełnym biegu wpadł na trotuar, gdzie, zderzywszy się z rosnącem tam drzewem, przewrócił się.
— W kilka sekund zbiegła się gromadka gapiów. Wybito w samochodzie szybę i otworzono drzwiczki. Pierwszy wyskoczył don Luis.
— Nic mi się nie stało! — zawołał. — A tobie, Aleksandrze?