zówki u osób, które go znały. Starania ich jednak nie dały żadnego wyniku.
Około godziny szóstej wieczór, przed samym odjazdem, don Luis, skonstatowawszy brak benzyny, musiał wysłać Mazeroux bryczką aż do Alençon. Skorzystał wtedy z wolnej chwili w celu obejrzenia „Starego Zamku” i krańców miasteczka.
Musiał iść pomiędzy dwoma rzędami drzew, drogą, prowadzącą do dziedzińca, obsadzonego topolami, gdzie znajdowała się w pośrodku muru drewniana furtka. Wejście to było zamknięte, więc don Luis poszedł wzdłuż murów, które udało mu się przekroczyć, przeskakując na nie z gałęzi rosnącego obok drzewa, a następnie na ziemię. W parku znajdowały się zapuszczone trawniki, upstrzone wielkimi, dziko rosnącymi kwiatami. Trawa zarastała także aleje, rozchodzące się na prawo w kierunku dość odległego wzgórza, gdzie znajdowała się budowla, rozpadająca się w gruzy i na lewo ku małemu, ogołoconemu z wszelkich ozdób domkowi, zaopatrzonemu w źle dochodzące okiennice.
Zwrócił się właśnie w tę stronę, gdy wtem zauważył ze zdumieniem w błocie, wytworzonem wskutek niedawnego deszczu, świeże ślady stóp ludzkich. I zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że ślady te pochodziły od bardzo eleganckiego i zgrabnego damskiego bucika.
— Kiej dyabeł zażywa tutaj spaceru? — pomyślał.
Nieco dalej znów napotkał te same ślady, prowadzące go ku przeciwnej stronie domu, gdzie jeszcze raz je zauważył, poczem stracił je z oczu zupełnie.
Znajdował się wtedy przed obszerną stodołą, opartą jedną stroną o wysoki nasyp, na poły zrujnowaną. Zmurszałe drzwi tej stodoły utrzymywały się tylko dzięki przypadkowemu prawu równowagi.
Zbliżył się i zajrzał do wnętrza przez szparę. Wewnątrz w półmroku stodoły, pozbawionej okien, którą liczne otwory, pozatykane słomą, tem mniej oświetlały, iż dzień miał się już ku schyłkowi, mógł rozróżnić tylko stosy zbutwiałych beczek, pras, służących do wyrobu wina, starych sprzętów i żelaziwa wszelkiego rodzaju.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.
— 161 —