— Z pewnością nie tutaj zwróciła swe kroki moja nieznajoma — pomyślał. — Mimo to jednak szukajmy!
Stanął jednak jak wryty. Usłyszał jakiś odgłos, dochodzący go z wnętrza. Nadstawił ucho, ale nic już więcej nie słyszał. Chcąc wszakże nic nie mieć sobie do wyrzucenia, pchnął ramieniem jedną z desek i wszedł do środka.
Wyłom uczyniony przezeń wpuścił nieco światła do wnętrza, tak, iż mógł posuwać się naprzód pomiędzy dwoma rzędami nagromadzonych tutaj rupieci aż do drugiego końca stodoły, gdzie było nieco przestronniej. Szedł więc naprzód. Oczy poczęły stopniowo przywykać do mroku, mimo to jednak uderzył się nagle czołem o coś zawieszonego w górze, a kołyszącego się przy dotknięciu i wydającego jakiś dziwny, suchy chrzęst.
Wydobył z kieszeni elektryczną latarkę i nacisnął sprężynę.
— Do stu piorunów! — zaklął, cofając się jednocześnie w tył z przerażeniem.
Nad jego głową kołysał się zawieszony u belki ludzki szkielet!...
Naraz nowe przekleństwo wyrzuciły usta Perenny, gdyż oto ujrzał obok tamtego jeszcze jeden szkielet, również kołyszący się w powietrzu...
Oba kościotrupy wisiały na grubym powrozie, przywiązanym do potężnych haków, wbitych w belkę. Perenna podsunął sobie jedną z beczułek, aby lepiej przyjrzeć się szkieletom. Zwrócone były do siebie twarzą w twarz. Były to szkielety kobiety i mężczyzny, przyczem jeden był znacznie większy od drugiego.
Nie poruszane nawet przez nikogo kościotrupy te chwiały się pod wpływem wdzierającego się do wnętrza stodoły wiatru, zbliżając, to znów oddalając się od siebie w jakimś powolnym, rytmicznym tańcu.
Co jednak wywierało największe wrażenie, to ta okoliczność, iż oba szkielety, pozbawione nawet śladu odzieży, miały na swych palcach złote obrączki, zbyt obszerne oczywiście wskutek braku ciała, jednak utrzymujące się mimo to na zagięciach kości.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.
— 162 —