Konduktorzy zatrzaskiwali już drzwiczki. Mimo to Perenna biegł wzdłuż pociągu, czepiając się klamek poszczególnych wagonów.
— Gdzie pański bilet? Pan nie ma biletu! — wrzeszczał jeden z rozwścieczonych urzędników.
Don Luis kontynuował swą gimnastykę, przeskakiwał ze stopnia na stopień, zapuszczając po przez szyby wzrok do wnętrza, odtrącając podróżnych, którzy stojąc przy oknie utrudniali mu zbadanie tajemnicy każdego przedziału, gotów zdobywać przedział, w którym znajdowałaby się para winowajców.
Pociąg już ruszał. Nagle, zajrzawszy do ostatniego wagonu, Perenna wydał okrzyk. Byli tam oboje, sami... Widział ich! Byli tam! Florentyna rozciągnięta na ławce, z głową opartą na ramieniu Gastona Sauveranda, ten zaś pochylony ku niej, obejmował ją w pół obydwiema rękami.
Opanowany szałem zazdrości Perenna podniósł mosiężny zatrzask i położył rękę na klamce...
W tejże jednak chwili stracił równowagę, pociągnięty z tyłu za ubranie przez ziejącego wściekłością konduktora i brygadyera Mazeroux.
— Ależ to szaleństwo, szefie! — zawołał Mazeroux. — Wpadnie pan pod koła pociągu.
— Bydlę! — ryknął Perenna. — Puśćże mnie!... Tam są oni!...
Pociąg już ruszył. Perenna chciał wskoczyć na inny stopień, ale konduktor z brygadyerem