resów, podniosła swój majątek do kolosalnej cyfry. Kiedy umarła, a było to w r. 1905, pozostawiła swemu synowi w spadku sumę 400 milionów.
Wysokość tej cyfry zdawała się wywierać pewne wrażenie na obecnych. Prefekt, zauważywszy wymianę spojrzeń pomiędzy komendantem i Perenną, zapytał:
— Pan znał Cosmo Morningtona, nieprawdaż?
— Tak, panie prefekcie — odpowiedział hrabia d’Asirignac. — Przebywał on w Marokku, wówczas kiedy ja i Perenna braliśmy udział w wojnie.
— Istotnie — ciągnął dałej p. Desmalions — Cosmo Mornington zaczął podróżować. Zajmował się on medycyną, jak mi mówiono i udzielał rad przy nadarzonej okazyi z wielką kompetencyą i rozumie się bezinteresownie. Mieszkał w Egipcie, później w Algierze i Maroku, a w końcu r. 1914 udał się do Ameryki, ażeby tam podtrzymywać sprawę sprzymierzonych. Zeszłego roku, po zawieszeniu broni, osiedlił się w Paryżu. Umarł tam przed czterema tygodniami na skutek wypadku, budzącego jak najdalej idące refleksye.
— Źle dokonane zastrzyknięcie, nieprawdaż panie prefekcie? — zapytał sekretarz ambasady Stanów Zjednoczonych. — Dzienniki pisały o tem i my nawet w ambasadzie zostaliśmy o całem zajściu powiadomieni.
— Tak jest — oświadczył p. Desmalions. — Chcąc się pozbyć długotrwałej influenzy, która trzymała go w łóżku przez całą zimę, pan Mornington, z polecenia doktora, kazał sobie zastrzyknąć odpowiedni środek. Jedno z tych zastrzyknięć, dokonane widocznie bez przedsięwzięcia koniecznych środków ostrożności, sprowadziło zakażenie, które rozwijało się z piorunującą szybkością. Po kilku godzinach pan Mornington wyzionął ducha.
Prefekt policyi, zwracając się do notaryusza, zapytał:
— A zatem moja relacya jest zgodna z prawdą, panie Lepertuis?
— Zupełnie zgodna, panie prefekcie.
Pan Desmalions mówił dalej:
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.
— 13 —