na, iż obcy był w tej chwili wszelkiemu uczuciu litości. Łzy Florentyny, jak również jej obelgi, nie wzruszały go wcale, jakgdyby jej nigdy nie kochał. Czuł jakąś ulgą w duszy, iż się od tej zmory miłosnej uwolnił. Uczucie odrazy, jaką w nim wzbudzały jej zbrodnie, zabiło w nim wszelki żywiołowy ku niej sentyment.
Gdy przemierzył kilkakrotnie krokami szerokość pokoju i stanął następnie przed nimi, spostrzegł, iż trzymają się za ręce, jak dwoje przyjaciół, którzy się wzajemnie w doznanem nieszczęściu podtrzymują. Pod wpływem powrotnej fali zazdrości, wychodząc prawie ze siebie, chwycił nagle Sauveranda za ramię.
— Zabraniam panu! — zawołał. — Jakiem prawem?!... Jestże to pańska małżonka?... Pańska kochanka?... Nie! A zatem?...
Nagle urwał. Sam czuł niestosowność tego ataku furyi, w której przejawiała się nagle w całej swej sile i zaślepieniu namiętność, która, jak mu się przed chwilą zdawało, była już pogrzebana. Na twarz wybiegły mu rumieńce wstydu, albowiem Gaston Sauverand spoglądał na niego z takiem zdumieniem, iż nie wątpił ani na chwilę, że ten człowiek przeniknął jego tajemnicę.
Nastąpiło długie milczenie, w czasie którego oczy Perenny spotkały się z oczami Florentyny, pełnemi błysków nienawiści, buntu i pogardy.
Czy i ona odgadła tajemnicę jego serca? I ona także?!...
Nie śmiał ust otworzyć. Czekał na wyjaśnienia Sauveranda.
I w tem oczekiwaniu, nie myśląc ani o rewelacyach, które miały nastąpić, ani o strasznych problemach, z których rozwiązaniem miał się wreszcie zapoznać, ani o tragicznych wydarzeniach, mających się wkrótce rozegrać, kierował swą uwagę jedynie i to z jakiemże gorączkowem zaciekawieniem, z jakiem drżeniem całej swej istoty, ku tem u punktowi rewelacyi, który miał rzucić światło na osobę Florentyny, na uczucia tej panny, na jej przeszłość i miłość do Sauveranda!
To jedno go tylko interesowało.
— Niechaj tak będzie! — zaczął Sauverand. —
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.
— 189 —