Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.
—   222   —

wda ma swój dźwięk szczególny, który brzmi w uszach w specyficzny sposób. Z jednej strony wszystkie dowody, wszystkie fakta, wszelki realizm, wszelka pewność, z drugiej zaś... spowiedź, relacya złożona przez jednego z trójcy winnych, więc „a priori” absurd i kłamstwo od pierwszej do ostatniej sylaby... Ale spowiedź tę wygłoszono w sposób lojalny. Była to relacya jasna, prosta, zwięzła, rozwijająca się od początku do końca bez żadnych komplikacyi i nieprawdopodobieństw; była to relacya, nie przynosząca wprawdzie żadnego pozytywnego rozwiązania, ale szczerością swą zmuszająca każdy umysł bezstronny do poddania rewizyi osiągniętego już rozwiązania... I... uwierzyłem”.
Wyjaśnienia Lupina w tej formie nie były kompletne.
— A Florentyna Levasseur? — zapytałem?
— Florentyna Levasseur?
— Tak. Co do niej nie wysuwa pan żadnego wniosku. Co pan o niej sądził? Wszystko ją oskarżało i to nietylko w pańskich oczach, ponieważ, logicznie rzecz biorąc, brała ona udział we wszystkich próbach zamachów, podejmowanych przeciw panu, ale także w oczach sprawiedliwości. Czyż nie było wiadomo, że składała ona Sauverandowi potajemnie wizyty w mieszkaniu na bulwarze Richard-Wallace? Czyż nie znaleziono jej fotografii w notesie inspektora Verota? A wreszcie... wreszcie pańskie oskarżenia... pańska pewność. Czyż to wszystko zmieniła spowiedź Sauveranda? Według pana Florentyna była winną, czy niewinną?
Zawahał się. Miał już dać na to pytanie odpowiedź szczerą i otwartą, nie mogąc się jednak na to zdecydować, oświadczył:
— Chciałem jej ufać. Chcąc działać, musiałem mieć pełne zaufanie bez względu na dręczące mnie jeszcze wątpliwości i bez względu na ciemności, ciążące jeszcze nad tą, czy inną częścią tej całej sprawy. A zatem uwierzyłem i uwierzywszy działałem zgodnie z tą wiarą.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .