Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.
—   242   —

Wbrew woli jednak, nawiązując ponownie rozmowę, rzekł burkliwym tonem:
— Chciałbym wreszcie dowiedzieć się naprawdę, z kim mam przyjemność mówić? Jakto? Więc pan jesteś don Luisem Perenną?...
— Tak jest.
— Czego pan sobie życzy?
— Która jest godzina?
Prefekt uczynił gniewny giest nie tyle z powodu tego niewczesnego pytania, ile raczej wskutek tego, że istotnie, bez żadnej wątpliwości, rozpoznał głos don Luisa Perenny.
— Więc co? — zapytał, starając się zapanować nad sobą. — Cóż to za nowa historya? Gdzie pan jesteś?
— U siebie w domu, ponad żelazną zasuwą... w suficie... mojego gabinetu...
Prefekt powtórzył całkiem zdezoryentowany:
— W suficie?...
— Tak i przyznać się muszę, że jestem porządnie wyczerpany niewygodną pozycyą.
— Pospieszymy panu z pomocą! — pocieszył go prefekt, którego ta nowa historya znów bawić poczęła.
— Później, panie prefekcie! Przedewszystkiem proszę mi powiedzieć... Prędko! W przeciwnym razie nie wiem, czy starczą mi siły... Która jest teraz godzina?
— Ależ... przecie...
— Bardzo proszę!
— Za dwadzieścia minut będzie trzecia.
— Trzecia bez dwudziestu minut?
Mogłoby się zdawać, że don Luis odzyskał nagle siły pod wpływem obawy. Jego głos osłabiony nabierał naprzemian akcentów prośby, rozkazu, rozpaczy i w pełni wewnętrznego przeświadczenia, które starał się prefektowi narzucić, rozkazywał:
— Uciekaj pan, panie prefekcie... nie zwlekając ani chwili!... Opuść ten dom! O godzinie trzeciej wyleci on w powietrze... Ależ tak, zaklinam pana... W dziesięć dni po czwartym liście... To znaczy dzisiaj, gdyż czwarty list spóźnił się o dziesięć dni... To ma być dzisiaj o godzinie trzeciej rano..