Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.
—   244   —

— O godzinie trzeciej rano?
— O godzinie trzeciej rano, to znaczy za mały kwadrans.
I pan pozostanie tu, panie prefekcie?
— Dobryś sobie, brygadyerze! Czy sądzisz, że powinniśmy spełniać wszystkie zachcianki tego jegomościa?
Mazeroux zachwiał się na nogach, zawahał się, ale mimo wielkiego szacunku, jaki miał dla prefekta, nie mógł się powstrzymać od okrzyku:
— Panie prefekcie, to nie są żarty! Ja pracowałem razem z Lupinem! Znam tego człowieka! Jeśli on coś zapowiada, to nie bez racyi.
— Nie bez... złej racyi...
— Ależ nie, panie prefekcie! — błagał Mazeroux, ożywiając się coraz bardziej. — Zaklinam pana, abyś zechciał go usłuchać... On powiedział, że dom ten wyleci w powietrze o godzinie trzeciej? To mamy tylko kilka minut czasu... Uciekajmy stąd, błagam pana...
— To znaczy... stchórzmy?!...
— Ależ to nie jest wcale tchórzostwo, panie prefekcie... To tylko ostrożność... Nie można przecież ryzykować... Pan sam, panie prefekcie...
— Dosyć!
— Ależ, panie prefekcie, skoro to sam don Luis powiedział...
— Dosyć! — powtórzył oschle pan Desmalions. — Skoro się pan obawiasz, to korzystaj z rozkazu, który ci dałem i biegnij do swego don Luisa.
Mazeroux stuknął obcasami i ze zręcznością starego żołnierza zasalutował:
— Kiedy tak, to zostaję, panie prefekcie!
I wykręciwszy się na pięcie, zajął znów swój ustronny posterunek.
Nastąpiło głuche milczenie. Pan Desmalions począł spacerować po pokoju z rękoma założonemi z tyłu, a po chwili, zwracając się do szefa służby bezpieczeństwa i do generalnego sekretarza, zapytał:
— Spodziewam się, że jesteście panowie mojego zdania?
— Ależ tak, panie prefekcie!