— Właśnie! Przedewszystkiem hypoteza ta nie jest na niczem poważnem oparta. A następnie — cóż? — wszak jesteśmy strzeżeni! Bomba nie spadnie nam wprost z sufitu na głowę. Musiałby ją ktoś rzucić. W jaki sposób? Skąd?
— Tą samą drogą, którą przychodzą listy — zaryzykował uwagę sekretarz.
— Co? A więc pan przypuszcza?...
Sekretarz generalny nie dał żadnej odpowiedzi, prefekt zaś również nie dokończył rozpoczętego zdania. Jemu samemu, podobnie jak innym obecnym, stawało się coraz markotniej w miarę, jak upływały sekundy i minuty.
„O trzeciej godzinie rano“... Słowa te ciągle stawały w jego umyśle. Dwa razy spoglądał na zegarek.
Do trzeciej brakowało jeszcze dwunastu minut. Potem dziesięciu... Czyż istotnie dom ten na skutek jakiejś szatańskiej a potężnej woli miałby wylecieć w powietrze?...
— Idyotyzmem jest wierzyć w coś podobnego! Idyotyzmem! — powtarzał, tupiąc nogą.
Spojrzawszy jednak na twarze obecnych, zdumiał się, widząc malujący się na nich niepokój i niepewność. Sam zresztą czuł jakieś niespokojne bicie serca.
Nie bał się, oczywiście się nie bał, a towarzysze jego tem mniej zapewne się bali. Ale wszyscy, począwszy od niego, a skończywszy na ostatnim agencie, znajdowali się pod wpływem tego don Luisa Perenny, którego widziano dokonywującego rzeczy tak nadzwyczajnych i z taką cudowną zręcznością borykającego się wśród tych tajemniczych wypadków! Świadomie, czy nieświadomie, chcąc nie chcąc, myśleli o nim, jako o istocie wyjątkowej, obdarzonej wyjątkowemi zdolnościami, a myśląc o nim, nie mogli oddzielić jego osoby od zadziwiającej postaci Arseniusza Lupina, wraz z jego legendarną śmiałością, gienialnością i nadludzkiem jasnowidzeniem.
I nie kto inny właśnie, ale Lupin zalecał im ucieczkę! Ścigany, prześladowany, sam wydawał się w ręce policyi, byleby ich ostrzedz przed niebezpieczeństwem!
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.
— 245 —