Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.
—   249   —

telefoniczna była odczepiona, a zbliżywszy się do kabiny, natknął się na leżące na podłodze kawłaki cegieł i tynku, pochodzące z sufitu. Wtedy rozświetlił także kabinę i spostrzegł rękę, wiszącą nad jego głową.


„...spostrzegł rękę, wiszącą nad jego głową...”

Dokoła tej ręki mur był zupełnie odwalony. Mimo to jednak za mały był to otwór, aby mogło się także przedostać przezeń ramię znajdującej się w górze osoby.
Mazeroux skoczył na krzesło i namacał zwisającą rękę. Była ciepła, co napełniło go żywą otuchą.
— Czy to ty Mazeroux? — usłyszał jakiś głos jakby pochodzący z oddali.
— Tak, to ja! Nie jesteś pan ranny? Nic poważnego?
— Nie... Jestem tylko nieco ogłuszony... i bardzo słaby... Głód... Słuchaj...
— Słucham!
— Otwórz drugą szufladką w mojem biurku z lewej strony. Tam znajdziesz...
— Co, szefie?
— Kawałek czekolady...
— Ależ...
— Zrób, co powiedziałem, bom straszliwie głodny...
Istotnie po pewnej chwili don Luis ozwał się już z większem ożywieniem: