— Już to samo jest dziwne — zaznaczył don Luis — że nawet źle dokonane zastrzyknięcie mogło spowodować tak piorunujący rezultat. Czy Mornington wcale nie cierpiał?
— Nie... a raczej tak... O ile sobie przypominam, miał on na twarzy ciemne plamy, których za pierwszej u niego bytności nie zauważyłem.
— Ciemne plamy?! To potwierdza moją hypotezę... Cosmo Mornington został otruty!...
— Ale w jaki sposób?! — zawołał prefekt.
— Jakąś substancyą, którą wprowadzono do ampułek z glicero-fosfatem, lub do strzykawki, którą się chory posługiwał.
— A lekarz? — zagadnął pan Desmalions.
— Panie Lepertuis — indagował dalej Perenna — czy pan zwrócił uwagę lekarza na owe ciemne plamy?
— Tak jest, ale nie przywiązywał on do ich istnienia żadnej wagi.
— Czy to był jego zwykły lekarz?
— Nie. Jego zwykły lekarz, doktor Pujol, mój osobisty przyjaciel, który polecił mnie Morningtonowi, jako notaryusza, był wówczas chory. Ten, którego zastałem przy jego łóżku, był widocznie lekarzem dzielnicowym.
— Oto jego nazwisko i adres — rzekł prefekt, sięgając do dokumentów. — Doktor Bellavoine, ulica d’Astorg, numer 14.
— Czy posiada pan spis lekarzy, panie prefekcie?
Pan Desmalions sięgnął po spis i począł go przeglądać, po chwili zaś oświadczył:
— W spisie niema doktora Bellavoine i żaden doktor pod wymienionym numerem nie mieszka...
Po tem oświadczeniu nastąpiło długie milczenie. Sekretarz ambasady i attache peruwiański przysłuchiwali się rozmowie z największem zainteresowaniem. Komendant d’Astrignac kiwał potakująco głową. W jego przekonaniu Perenna nie mógł się mylić.
Prefekt począł się również chwiać w swem przekonaniu.
— Oczywiście... oczywiście... — powtarzał — jest tu zbieg okoliczności raczej dwuznacznych... Te
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.
— 23 —