Nie zmieniając wcale swej obojętnej pozy, don Luis uczynił znak ręką:
— Brygadyerze — rzekł — zajrzyj i zobacz co stoi pod kanapą, tam, pomiędzy oknami.
Don Luis mówił całkiem poważnie. Mazeroux instynktownie usłuchał rozkazu. Pod kanapą spostrzegł walizkę...
— Brygadyerze, za dziesięć minut, kiedy dam znak służbie, aby ułożyła się do snu, odniesiesz tę walizę na ulicę de Rivoli 143, gdzie wynająłem mały apartament pod nazwiskiem pana Lecoqa.
— Co to ma znaczyć, szefie?
— To znaczy, że od trzech dni, nie mając nikogo pewnego, komu mógłbym powierzyć odniesienie tej walizki, oczekiwałem twej wizyty.
— Pan ma zatem zamiar czmychnąć?
— Nie inaczej! Tylko poco miałem się spieszyć? Jeżeli umieściłem cię w prefekturze, to uczyniłem to po to, abym wiedział, co się tam przeciw mnie święci. Ponieważ istnieje niebezpieczeństwo, więc się przygotowuję.
I klepiąc po ramieniu brygadyera, który stał z miną coraz bardziej ogłupiałą, ozwał się do niego surowo:
— Widzisz, brygadyerze, że nie wielki to mozoł przebrać się za fiakra i sprzeniewierzyć się swoim obowiązkom. Zapytaj się swego sumienia, a jestem pewien, że oceni cię, jak na to zasługujesz.
Z dalszej rozmowy okazało się, że don Luis, rozumiejąc, iż śmierć pani Fauville i Sauveranda zmieniła sytuacyę, uważał za stosowne się ukryć. Jeżeli nie uczynił tego dotychczas, to tylko dlatego, iż spodziewał się otrzymać jakieś wiadomości od Florentyny, bądź listownie, bądź przez telefon. Ponieważ jednak panna Levasseur zachowywała milczenie, nie było żadnej racyi, aby don Luis ryzykował aresztowanie, które bieg wydarzeń czynił bardzo bliskiem.
I istotnie przewidywania don Luisa okazały się trafnemi. Następnego dnia Mazeroux znów zjawił się u niego w przebraniu na ulicy de Rivoli.
— Świetnie się szefowi udało — powiedział. —
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.
— 285 —