ciemne plamy... Ten lekarz... Rzecz to wymagająca zbadania...
I jakby wbrew woli, zwracając się do Perenny, zapytał:
— Według pana istnieje bezwątpienia związek pomiędzy... ewentualną zbrodnią i testamentem Morningtona?
— Tego nie twierdzę. Trzebaby w takim razie przypuścić, że ktoś znał treść testamentu. Czy nie sądzi pan, panie Lepertuis, że tak istotnie było?
— Nie przypuszczam tego, albowiem pan Mornington działał z wielką przezornością.
— A czy nie można zrobić przypuszczenia, że ktoś dopuścił się niedyskrecyi w tym czasie, kiedy testament znajdował się w pańskiem opracowaniu?
— Któżby mógł się tego dopuścić? Ja sam opracowywałem testament i ja tylko posiadam klucz od kasy, w której co wieczór składam dokumenty podobnej wagi.
— Czy kasa ta nie stała się w tym czasie przedmiotem włamania?
— Nie.
— Czy widział się pan wówczas z Morningtonem w godzinach porannych?
— Tak. Było to w czwartek rano.
— Co pan robił z testamentem tego dnia do wieczora, aż do chwili, kiedy umieściłeś go pod kluczem?
— Prawdopodobnie umieściłem go w podręcznej skrytce.
— I nikt tej skrytki nie usiłował otworzyć?
Pan Lepertuis zdawał się być zaskoczony tem pytaniem.
— A zatem? — naglił Perenna.
— Tak... przypominam sobie... Było istotnie coś takiego... tego samego dnia... we czwartek...
— Jest pan tego pewny?
— Najpewniejszy. Gdy powróciłem po śniadaniu do domu, skonstatowałem, że szuflada nie była zamknięta na klucz. A jednak nie mam najmniejszej wątpliwości, że ją zamknąłem. Na razie nie przywiązywałem do tego wypadku większego znaczenia. Dzisiaj jednak rozumiem... rozumiem...
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
— 24 —